czwartek, 22 grudnia 2011

Home Sweet Home :)

Sytuacja z samochodem nieco się wyjaśniła ale nie z takim skutkiem jakbyśmy tego chcieli. Takie właśnie sytuacje pokazują nam jacy na prawdę są ludzie, którzy nas otaczają.
Sprzedaliśmy nasze auto,w piątek dzień przed wylotem przed końcem mojej pracy, dzwoni do mnie bratowa czy może po mnie do pracy przyjechać. Zdziwiło mnie to bo przecież ich samochód jest popsuty. Zajechała po mnie land roverem trzydrzwiowym.
Okazało się, że swój sprzedali za 350f (mieli rzekomo 100 dostać ze złomowiska), a nowy kupili za 380f. Tak więc woleli dać komuś 380f za trzydrzwiowe auto (gdzie mają dwoje dzieci, a co za tym idzie dwa foteliki), niż nam za pięciodrzwiowe w idealnym stanie 170. Twierdzili że za 100 mogliby od nas kupić, ciekawe kiedy zobaczyłabym pieniądze skoro są mi winni 260f i oddali mi tylko 100f które w dodatku od kogoś pożyczyli.
A żebym ja poczuła "karę" za wielką zbrodnię nie zaproponowali mi nawet dojazdu na lotnisko i musiałam płacić obcemu 80f, choć wolałabym to dać im... I on ma do mnie żal, że na własnym bracie chciałam się dorobić, chciałam tylko tyle ile za niego dałam i ile w niego włożyłam.

Ale... było minęło, znajdę sobie jakoś transport z lotniska.
Teraz jestem już czwarty dzień w moim rodzinnym domu, w Polsce i jest mi z tym idealnie :)

Dupek: Kochasz mnie?
Ja: Kochasz mnie?
Dupek: Kocham Cię!
Ja: Kocham Cię!
Dupek: Chodź się pokochamy.
Ja: A idź tam, było już tak romantycznie i wszystko popsułeś!

czwartek, 15 grudnia 2011

Kochajmy się jak bracia, a liczmy jak żydzi.

Parę tygodni wcześniej mieliśmy okazję kupić bardzo tanio (100 funtów) samochód. Od samego początku nosiliśmy się z zamiarem sprzedania go za troszkę więcej (350 funtów). Zbliżają się Święta i za dwa dni jedziemy do Polski więc w zeszłym tygodniu postanowiliśmy nakleić kartkę z informacją o sprzedaży. Na lotnisko miała zawieść nas Bratowa ale pech chciał, że w sobotę poszło im sprzęgło, od ręki kazałam im wziąć pieniążki które są mi winni i zrobić to sprzęgło.
Po namysłach stwierdzili że jednak oddadzą samochód na złom i pytają ile od nich byśmy wzięli za samochód i że dadzą nam 100f ("przecież wy tyle za niego daliście"). (jak ja nienawidzę takich sytuacji). Powiedzieliśmy, że 170 i zawiezienie na lotnisko (czyli 100 + to co włożyliśmy w te auto). Więc w poniedziałek po południu zadzwoniłam do Bratowej i powiedziałam jej co postanowiliśmy. Ona odpowiedziała, że nie wie ile dostanie za złom ale oddzwoni jak mój brat wróci.
Oddzwoniła i mówi, że nie biorą samochodu bo nie mają pieniędzy i nawet to co są winni to część oddadzą w piątek a resztę przyślą jak będę w Polsce, Dupek zapytał kiedy będą mieli to mogliby potem zapłacić na to mój brat się wydarł " przecież idą Święta" (no właśnie!).
Miał mój brat miał złożyć Dupka aplikację u siebie w pracy (tam gdzie ja też pracowałam) więc na drugi dzień napisałam mu smsa czy złożyłby tą aplikację na to on odpisał:
"Ta za 50f od dzis kochajmy sie jak bracia a liczmy sie jak zydzi".
Wmurowało mnie... Odpisałam mu:
"To jak będę chciała zobaczyć Twoje dzieci to też będę musiała płacić? Dobrze nie składaj mi tej aplikacji.Ty do Polski też nie chciałeś jechać z niczym a mam kupca za 250f. Szkoda, że ja Ci tak nie powiedziałam kiedy Ty mnie i mamę liczyłeś jak żyd."

Coraz bardziej zadziwiają mnie ludzie w których pokładam nadzieję...

Za 2 dni lecimy do domu :)

czwartek, 1 grudnia 2011

Jestem. Żyję.
Zdaje się, że w tej całej gonitwie zapomnieliśmy o rozmowie.
Dużo rozmawiamy, dużo sobie tłumaczymy, pocieszamy się nawzajem.
Musimy sobie jakoś poradzić, bo w przeciwnym wypadku wykończymy się.
Tym bardziej, że znów miałam wojnę z ojcem, ale chcę o tym już zapomnieć.
Za 17 dni jedziemy do domu :)

Narazie nie mam większej weny na pisanie - cieszę się chwilą.

:)

środa, 23 listopada 2011

Do dupy.

Krótko, zwięźle i na temat - DO DUPY.
Tak samo jak było super, tak samo teraz jest chujowo. Od czwartku kłócimy się bez przerwy.
Dupek stracił pracę i o wszystko obwinia mnie. Cały czas mi wypomina, że ja mam pracę i że pracuję tam gdzie oboje kandydowaliśmy. Znów zaczął pić i znów zadaje miliony durnych pytań... Co najgorsze wymyśla sobie, że ja jestem zła że on nie pracuje i opowiada to do innych. Mam już tego dość. Ja nie wspomniałam ani słowem o tym, że nie ma on pracy, wręcz przeciwnie jestem szczęśliwa, że widzę go każdego dnia, że nie muszę martwić się o to czy dojedzie cały czy będzie miał wypadek. Ale on nie! on robi mi awantury i wygaduje słowa raniące bardziej niż nóż...
Skoro w ten sposób przechodzimy takie niepowodzenia to co będzie jak będzie jeszcze gorzej? Skoro oblewamy taki egzamin to czy to znaczy, że nie jesteśmy dla siebie?

Za 25 dni lecę do Polski na Święta, do mojego kochanego domu, do mojej kochanej Mamy...

W tej sytuacji chciałabym, żeby spełniło się jedno marzenie z mojej głowy...

środa, 9 listopada 2011

Mija.

Wszystko mija, kłótnia mija, zgoda mija i urażona męska duma też. Na nowo mamy zgodę. Co prawda nie było żadnej wielkiej kłótni ale jakieś tam zgrzyty obowiązkowo przeszliśmy. Mieliśmy chwilę wahania czy nie wrócić do Polski ale to na szczęście zostało tylko w naszych głowach.
W nowej pracy ciężko mi się zaklimatyzować, co prawda znałam koleżankę z którą pracuję i drugą panią z którą również pracuję. Ale znów mam barierę językową, znów ciężko mi mówić w tym obcym teraz dla mnie języku.
Teraz co prawda nie będziemy widzieć się z Dupkiem bo On na noc pracuje a ja na dzień, tęsknię za nim choć to dopiero drugi dzień bez niego ale w chwilach załamania wyobrażam sobie nasze spotkanie w piątek po 4 dniach :)
W takie dni uświadamiam sobie jak bardzo Go kocham. W takie dni nie liczą się nasze wady, wszystko co złe. Liczy się On, liczę się ja i że zaniedługo będzie weekend :)
Żyjemy sobie razem, mieszkamy sobie razem i to chyba największe nasze szczęście. 
Ostatnio w ogóle mam słodki czas, całowałabym Go, przytulała, dbała jednym słowem ZJADŁA :)

wtorek, 1 listopada 2011

Kolejny pierwszy listopada.

Kolejny taki dzień, kolejny pierwszy listopada. Ten dzień przypada jutro. Dla mnie to już nie jest taki sam dzień, niby zdarza się co roku, niby za każdym razem przeżywamy go tak samo, a jednak dla mnie ten dzień jest bardziej bolący niż zawsze. Pierwszy raz tego dnia będę czuć wielką pustkę.
Każdego roku szłam na cmentarz z Mamą lub z Tatą, Każdego roku spotykałam się na cmentarzu z rodziną z Ostródy, każdego roku przychodził wujek, Mamy brat, każdego roku na cmentarzu stałam z Łukaszem. Tego roku nie będę stała na cmentarzu bo jestem w Anglii, tego roku nie będzie mnie tam z Łukaszem, bo Łukasz nie żyje... A ja dalej o nim myślę. Tam pewnie jest mu lepiej, nie jest straszony i ma spokój. Ale co z nami? co z ludźmi, którzy żyją, z którymi tego dnia się spotykał na cmentarzu?
25 października minęło pół roku od kąd nie żyje. Tak to czuje jakby to wczoraj wieczorem zadzwonił wujek z wiadomością, że Łukasz nie żyje. Została zachwiana nasza tradycja, coroczna od wielu wielu lat.

Kiedyś się spotkamy, kiedyś tam u góry będziemy obchodzić pierwszego listopada.

sobota, 29 października 2011

...

Jest i notka, po przespanej nocy, po zakręconym dniu, po głupim dniu. Dziś mieliśmy rozmowy kwalifikacyjne w firmie na obrzeżach miasta. Bardzo chcieliśmy, żeby Dupek poszedł do tej pracy, bo na prawdę ciężko jest tam gdzie pracuje teraz. Niestety spośród pięciu osób wybrali mnie. Tak więc od poniedziałku zaczynam nową pracę, 8 godzin dziennie z możliwością nadgodzin z wyższą stawką na godzinę. Potencjalnie super ale między nami obawiam się że stworzy to wielki mur... Odkąd wiemy, że to ja tam się dostałam On jest jakiś dziwny, co jakiś czas powtarza że mam fajnie, albo że ja mam wszystko gdzieś. Wiemy też, że następny w kolejności jej On ale to i tak nic nie daje. Boję się, że to wiele namąci w naszym związku. W związku z tym że ta praca jest tylko w trybie dziennym prawie nie będziemy się widzieć w tygodniu. A to pewnie będzie kolejny nasz gwóźdź do trumny...
Byliśmy też dziś w innym mieście złożyć jego papiery oraz w innej agencji pracy. Potem mieliśmy mały młyn bo zamiast ropy wlaliśmy bratowej benzynę do baku :D więc musieliśmy jechać do mechanika spuścić to co zalaliśmy.
Potem posiedzieliśmy z koleżanką która pracuje tam gdzie ja zaczynam od poniedziałku, dużo się dowiedzieliśmy, dużo nam tzn jemu nakładła do głowy. Ale to i tak dużo nie dało bo kiedy ona poszła, znów się pokłóciliśmy.Jest mi bardzo ciężko, usłyszałam bardzo dużo niepotrzebnych słów, które być może były ze szczerego serca. Damy radę temu kryzysowi ale to będzie bardzo ciężki czas.

Chciałabym się przytulić do mojej Mamy, za którą tak bardzo tęsknię...

piątek, 28 października 2011

Weekend.

Weekend, czas który mamy dla siebie. Co prawda mieliśmy planowo dziś być w pracy ja na nadgodzinach a Dupek planowo w czwartki pracuje. Ale... wczoraj nastąpiła radosna zmiana której skutki będą wiadome jutro o 9:00, więc żeby nie zapeszyć o wszystkim powiem jutro.

Ogólnie jestem wykończona po trzech nocach z rzędu, tym bardziej, że przed trzecią nocą nic nie spałam z racji pewnego nieprzyjemnego zajścia w pracy. Ale nie chcę o tym pamiętać, lepiej pamiętać o tym co dobre :)

Troszkę dzisiaj potłuczone te moje pisanie. Jutro będę wyspana więc będę ciekawiej pisała :)

wtorek, 25 października 2011

Znowu ten poniedziałek!

jak ja nie lubię poniedziałku!
Zaraz idę do pracy, na noc! ten tydzień jest jednak lepszy od poprzedniego gdzie trzy dni pod rząd miałam na dzień, bo nie widzieliśmy się 4 dni mieszkając ze sobą .

Znowu poniedziałek, znowu nocki, znowu kiedy się obudzę będzie piątek.

W sobotę jadąc ze znajomymi do Leeds na zakupy przejeżdżając przez "farmerskie" tereny widzieliśmy na polach świnie chodzące po polu, przy każdej świni były małe domki.
Zwykła świnia ma dom za darmo - a my ludzie pracujemy całe życie i nawet mieszkania swojego nie mamy :D
Ironia losu! :D

wtorek, 18 października 2011

Polak polakowi wilkiem.

Żyjemy sobie swoim tempem, szczęśliwi.
Komuś najwyraźniej przeszkadza i wadzi fakt, że udało nam się w tak szybkim tempie znaleźć mieszkanie, dostać auto i dawać radę na dwa domy.
Według co niektórych ja zarabiam 300 funtów a Dupek 600! więc teoretycznie stać nas na zapłacenie wysokich rachunków i kiedy robimy dla kogoś zakupy o nie proszenie o zwrot kosztów(!).
Prawda jest taka że ja zarabiam ledwie 200 funtów tygodniowo, muszę z tego odłożyć na rachunki polskie, raty i na życie dla Mamy, i dać swoją część za mieszkanie. Dupek zarabia prawie 400funtów tygodniowo, z czego też musi odłożyć na polskie raty, na angielskie opłaty i mieszkanie. Do tego oboje dojeżdżamy do pracy, ja 17 mil a Dupek 60. Trzeba też coś zjeść, no i nie mamy jeszcze wszystkiego w domu. Ale za każdym razem i to od osoby od której bym się nie spodziewała słyszę wyrzuty, że nie kupię sobie swojego samochodu, a to że stać nas żeby nie chcieć dwóch funtów reszty, że nie chcę kupić sobie plazmy tylko oglądam tv w normalnym telewizorze, że nie idę do sklepu i nie kupię byle pierwszej lepszej nierozkładanej sofy (podczas kiedy chciałabym rozkładaną kanapę). Od obcych ludzi dowiaduję się, że Dupek bardzo dużo zarabia. Na koniec jeszcze kiedy okazało się, że Dupek będzie 15 godzin dziennie poza domem usłyszałam "e tam ale ile kasy do domu przyniesiesz". Tak kasę może i przyniesie, ale ja nie chcę tych pieniędzy takim kosztem. Widzę jak On się męczy, widzę go niemal każdego ranka kiedy wraca do domu bardzo zmęczony (o 9 rano), widzę z jakim żalem o 17:30 wyjeżdża już do pracy. Kasa kasą ale ja zamiast pieniędzy chcę mieć spokojne, normalne życie w którym idziemy normalnie do pracy, wracamy i mamy wszystko w nosie. Niczym gówniarze w liceum z utęsknieniem czekamy każdego weekendu.
Złożyliśmy aplikacje do innej firmy, mam dobry kontakt z żoną szefa tej firmy, mamy czekać na telefon. Żeby zadzwonili jak najszybciej.
Nie rozumiem co kogo obchodzą moje finanse. Ja nie zajmuję się czyimś budżetem więc po co komuś taka wiedza? Zamiast cieszyć się, że szybko stanęliśmy na nogi, dobijają nas tymi plotkami.
Całe szczęście zbyt dużego kontaktu z polakami tutaj nie mamy, czasem tylko do mojego brata pojedziemy, ale to rzadko.Nie jesteśmy im niezbędni.
Mamy siebie i nikogo więcej nie potrzebujemy tak na dobrą sprawę. Dupek ma mnie i nikogo więcej nie chce, a ja jak to baba, mam w pracy dwie koleżanki z którymi mogę pogadać prawie o wszystkim.
Mimo wszystko - jesteśmy szczęśliwi :)

A 17 grudnia lecimy do Polski na Święta, wracamy 29-go.

Może kiedyś będziemy mieli normalnych znajomych, póki co pod tym względem sytuacja jest taka sama jak w Polsce. Sami w swoim towarzystwie.

czwartek, 13 października 2011

co mnie gryzie?

Od jakiegoś czasu coś mnie gryzie, w sensie dosłownym i w przenośni.
Dosłownie. Często wyskakują mi jakieś czerwone plamy przy czym strasznie swędzą. Na pewno nie są to pluskwy bo Dupek też miałby podobne dolegliwości, śpimy w jednym łóżku i razem mieszamy. Są to takie odczucia jak po ugryzieniu komara. Nie mam pojęcia co to jest...
W przenośni. Ostatnimi czasy jak bumerang powraca do nas temat dziecka. Nie zaczynamy tych rozmów celowo. Zazwyczaj mówimy o tym jak widzimy jakieś dziecko płaczące, śmiejące się, słodko wyglądające itepe. wtedy najdobitniej dociera do mnie fakt, że w moim domu dzieci nie będzie i to z mojej winy. Wtedy odruchowo zmieniam temat a to tylko po to by nie puścić swoich emocji. Najbardziej irytuje mnie kiedy w towarzystwie brata czy bratowej kiedy mam na przykład boleści przedmiesiączkowe i mówię np "o kurka ale mnie brzuch boli" albo kiedy zaczynam nowe opakowanie tabletek i towarzyszą mi mdłości i mówię "o jaaaa ale mi nie dobrze" słyszę "ha w ciąży jesteś!". Chore dla mnie jest to że wiedzą co mi tak naprawdę jest a plotą takie głupoty. Nie wiem czy wszystkie kobiety bezpłodne mają takie myśli.
Zauważyłam, że to co mam i leki które muszę przyjmować mają duży wpływ na nasze pożycie seksualne. Ciężko jest mi się zrelaksować i że tak powiem "zmoczyć" :D Dużo pracy Dupka potrzeba żeby na spokojnie mógł pomyśleć o swoim dojściu do mety - zawsze czeka z tym na mnie. Ktoś patrzący z boku powiedziałby "o jaa ale mają fajnie - długo", ale wiele razy sama czuję jak bardzo on musi się powstrzymywać. Wtedy kiedy wiem już, że z mojej mety nici zazwyczaj mówię "nie musisz na mnie czekać". Potem zawsze płaczę i bardzo marudzę jaka ja jestem beznadziejna.
Nie jest tak, że na każde wspomnienie o dziecku wpadam w histerię i nie daje sobie nic przetłumaczyć. Zdaję sobie sprawę, że medycyna zrobiła tak wielki postęp, że w przyszłości przy pomocy lekarstw być może i ja będę mamą.
Czasem kiedy leżymy już w łóżku przed zaśnięciem, po cichutku snujemy sobie scenariusze jak wyglądałoby nasze życie gdyby pojawiłby się w nim Maluch. Mimo, że w sypialni wtedy jest już bardzo ciemno czuję i widzę nasze uśmiechy.
Teraz ważne dla nas jest to, że jesteśmy tu razem i budujemy nasz wspólny świat, sami.

Trochę egocentrycznie dziś, wiem. Ale czasem każdy ma takie chwile, że rozlicza swoje słabości.

poniedziałek, 10 października 2011

Telefony,

Rozmowy tutaj z tanich sieci do innych są bardzo drogie, do Polski mamy Lycamobile (pół pensa za minutę na stacjonarne) dlatego za radą "życzliwego towarzystwa wzięliśmy sobie dwa telefony na abonament w słynnej "3". Samsung Galaxy w abonamencie 15 funtów miesięcznie, 2500 minut do sieci, 500 minut poza sieć 1 gigabajt internetu i ileś tam smsów do sieci. Telefony zamówiliśmy telefonicznie, na drugi dzień już mieliśmy je w ręku. To było na początku września. pierwszy rachunek wystawili nam już parę dni po odbiorze telefonu i łącznie z abonamentami wyszło około 47 funtów z terminem płatności 1 października. Ale,,, licznik się nie wyzerował kiedy w internecie sprawdzaliśmy saldo i rosło dalej. 16 września zablokowano nam telefony i internet (internet też mam z "3" 15.99 za miesiąc i mają ściągać mi z konta) bez wcześniejszego podania powodu. Poszłam więc do sieci i ta "mądra" pani nie wiedziała dlaczego tak jest i powiedziała, że dlatego że zadzwoniłam do Polski i że mam duży rachunek, podała mi numer do biura obsługi klienta. Zadzwoniłam i konsultantka kazała mi wysłać faksem kopię dowodu osobistego i wyciąg z banku. Poszliśmy z tymi papierami do biura "3" żeby wysłali nam ten faks, tam powiedziano mi że oni tego nie potrzebują, że mam zapłacić rachunek. Zapłaciłam ten rachunek ale telefonu mi nie włączono. Poszłam więc po dwóch tygodniach znów do biura, tam znów kazano mi dzwonić do biura obsługi klienta. Zadzwoniłam do biura klienta i tam kazano mi - wysłać faks... Poszłam znów do biura z prośbą o wysłanie faksu, z wielką łaską wysłano mi ten faks. A telefon jak wyłączony tak wyłączony jest dalej. W piątek... pocztą dostałam kwit czeku żeby wysłać pieniądze za internet, bo z konta nie pobrali...
Umowy zerwać nie mogę, bo to niby nie ich wina. Jeżeli się uprę to będę musiała opłacić abonament za całe dwa lata + koszt telefonu.
Jednym słowem - Cudownie!

poniedziałek, 3 października 2011

Problem z autem rozwiązał się sam. Dupek dostał służbowe auto które możemy używać do celów prywatnych. Myśleliśmy, że będzie to jakiś rzęch ale bardzo się zdziwiliśmy kiedy okazało się że jest to Opel Astra z 2011 roku :) piękna czarna :) Tak więc największy problem mamy za sobą. Choć muszę się przyznać, że ostatni tydzień był dla nas tragiczny, baliśmy się że Dupek zostanie bez pracy.
Dzisiaj idziemy do włoskiego  i różanego parku karmić wiewiórki :)
A teraz nasza Astra:

poniedziałek, 26 września 2011

szybko

Czas tutaj niesłychanie szybko leci. Nie zdążę się obejrzeć a przede mną już czwartek. Żyjemy sobie w naszym domku. Dorobiliśmy się już stołu :) Teraz niestety musimy zacisnąć pasa bo niespodziewanie wyskoczył nam przymus kupna samochodu. Dupka mojego przenoszą 60 mil od naszej miejscowości. Anglicy tak szybko pracują, że mają w tyle 700 słupów w magazynie a jeżeli w magazynie jest brak to tu na miejscu nie ma pracy. Jako że Polacy pracują rzetelniej, przenoszą Polaków do tego magazynu żeby nadrobili pracy. Najśmieszniejsze jest to że przez pierwszy tydzień będą go dowozić a potem każdy o transport musi martwić się sam. Była propozycja przeniesienia się tam ale to nie ma żadnego sensu, mam tu pracę, mamy mieszkanie z umową na pół roku, wszystkie formalności mamy tu. Postanowiliśmy więc kupić auto, do czwartku mamy czas na jego kupno bo trzeba w piątek go ubezpieczyć.
Mamy też już plan na to co być może ułatwi nam życie ale nie chcę na razie o tym mówić co by nie zapeszyć :)
Poza tym, u nas dobrze się dzieje. Fakt kłócimy się czasem, ale dopiero teraz doceniamy urok mieszkania razem. Kiedy chcemy to się pokłócimy powiemy sobie różne głupoty i za chwilę ja się nie odzywam i Dupek mnie przeprasza :) nawet jeżeli ja więcej głupot powiedziałam :D Drugi plus wspólnego mieszkania to seks :D Kiedy mamy chęć idziemy do sypialni :)
Mamy polską telewizję :) Polski sklep :) i duuużo polskich ludzi (co czasem jest wielkim minusem) więc jako takiej wielkiej tęsknoty za Polską nie odczuwamy :)
Jak kupię samochód to wam pokażę :)
A teraz zapraszam Was na spacer nad Morze Północne :)














wtorek, 6 września 2011

Witajcie w moim domku :)

Chciałam pokazać Wam moje mieszkanko jak już będzie w pełni umeblowane ale to może jeszcze troszkę potrwać :) okazało się, że sofa którą mieliśmy mieć w salonie zupełnie się nie nadaje i z tej tygodniówki kupimy ławę za 35 funtów i odłożymy troszkę na następny tydzień a w tym czasie się rozejrzymy za czymś konkretnym. Dziś nam przywieźli łóżko do sypialni.
Zacznijmy zatem zwiedzanie, zdjęcia nie są najlepszej jakości bo robione telefonem.

Salon. Od wejścia po prawej stronie na ścianie stoi sobie segment, który prawie wyłudziłam od mojego brata. Mieli w planach z bratową wystawić go za jakiś czas na wystawce, więc ja wspaniałomyślnie przyspieszyłam ten dzień wydania :) drzwi przed segmentem to drzwi do łazienki, a za segmentem jest wejście do kuchni.


Po przeciwnej stronie wejścia do salonu jest okno tzw. kukułka, uwielbiam takie okna. W kukułczej wnęce stoi ta nieszczęsna sofa, która kiedy się na niej siedzi daje wrażenie siedzenia równo z podłogą :)


Lewa ściana salonu to głównie miejsce na zawieszenie elektrycznego kominka, który mam zamiar w przyszłości posiadać :)


Kuchnia była już umeblowana, zdjęcie nie objęło zlewu i lodówki pod blatem przy zlewie.


Łazienka. Troszkę mała ale dla nas w zupełności wystarczy :)


No i w końcu nasza sypialnia z naszym nowym łóżkiem.

Mieszkanie jeszcze wymaga dekoracji ale dojdziemy i do tego :) nie od razu Kraków zbudowano.
Mieszkamy tu od niedzieli i póki co jesteśmy zadowoleni, zobaczymy co będzie później :D aczkolwiek oboje stwierdziliśmy, że spełniłam nasze marzenia podejmując decyzję o wyjeździe :) jesteśmy szczęśliwi :)
Czas pędzi tu jak oszalały, zdążymy zacząć tydzień a tu już niedziela nas łapie. Podejrzewam, że z tym tygodniem będzie tak samo. Teraz siedzę sobie sama w naszym mieszkanku, Dupek poszedł do pracy (pracuje w trybie nocnym :/) a ja do pracy idę dopiero we środę na dzień więc od środy zobaczymy się dopiero w piątek, będziemy się mijać...
Musimy jeszcze zamówić na ebay-u antenę satelitarną, żebyśmy mogli zamontować sobie cyfrowy polsat.
Dziś założyłam licencję telewizyjną i zadzwoniłam dowiedzieć się jaki operator jest w mieszkaniu od prądu, jutro czeka mnie wizyta w Council, no i ciąg dalszy rozmowy z konsultantem sieci telefonicznej. Za tydzień spotkanie w job centre odnoście NIN ( numeru ubezpieczeniowego). Myślałam, że będzie ciężko a nie w biegu :D




poniedziałek, 29 sierpnia 2011

:)

Aktualnie kończy mi się pięciodniowy weekend :)
Jakoś przebrnęłam przez te nocki choć przyznam, że łatwo nie było. Pierwszą noc z każdym spojrzeniem na zegarek przeklinałam czas, że tak wolno leci i gdyby nie dziewczyny z którymi pracuję chyba bym się zanudziła na śmierć. Druga noc minęła w momencie, za to dziewczynom troszkę się dłużyło ale powymieniałyśmy się dowcipami i jakoś sobie dałyśmy radę. Za to trzecia noc ze środy na czwartek była najgorsza ze wszystkich możliwych. O 6 rano takiego śpiocha złapałam, że mało brakowało a usnęłabym na stojąco, oczy miałam lepkie a nogi miękkie jak z plasteliny. Teraz już wiem, że kiedy mam nocki muszę spać dłużej niż 3 godziny na dzień...
Wczoraj mieliśmy małą imprezę u mojego brata, panowie degustowali angielską wódkę. Śmiechu było co nie miara, kolega który pierwszy wrócił ze swoją żoną i synkiem do domu w nocy zabronił żonie otwierać drzwi bo przyjdzie armia a on jest po stronie Hitlera :D
Drugi z miejsca odszedł Dupek, spać mu się biedakowi zachciało i dotarł jakoś do naszego pokoju. Potem bratowa odwiozła swojego kuzyna z żoną i dziećmi, kuzyn był zawiedziony że nie ma z kim rozmawiać bo dwaj pierwsi zniknęli a mój brat zaciekawił się komputerem.
Brat mój natomiast usnął przy komputerze, więc bratowa go tak zostawiła i poszła spać.
Dzisiaj my panie przypominamy naszym połówkom co było wczoraj bo troszkę im się zapomniało :D

Z rzeczy o nas: mamy już mieszkanko :) W sobotę 2 września o 10 jesteśmy umówieni z Landlorką na podpisanie kontraktu i przeprowadzamy się :) Będziemy płacić 80 funtów tygodniowo i BOND rozłożono nam na 6 rat po 50 funtów więc przez pierwsze 6 tygodni wyniesie nas 130 funtów.
Mieszkanko jest ładne. Od drzwi ciągnie się korytarz i na jego końcu po lewej stronie jest wejście do sypialni. Sypialnia jest taka w sam raz i ma wbudowaną w ścianę małą szafę. Na prawą stronę z korytarza jest duży salon z oknem w kształcie kukułki, jest też aranżacja na kominek. Z salonu wchodzi się do łazienki, łazienka co prawda jest malutka, jest cała w kafelkach, ma umywalkę, sedes i brodzik z prysznicem.
Z salonu wchodzi się też do kuchni. Ta też jest mała ale dla nas w sam raz. Mamy też na półpiętrze małe pomieszczonko, taką małą gracirenkę jest tam pralka dla nas i jeszcze inne graty z naszego mieszkania. Mieszkanie jest odświeżone, bo właściciele dbają o swoich lokatorów. W salonie i kuchni jest gumolit albo panele już nie pamiętam a na przedpokoju i w sypialni jest jasna wykładzina.
Umeblowanie prawie już mamy, tzn do salonu. Mamy już piękny segment, kanapę i stolik pod telewizor. Kuchnia jest umeblowana. Jak tylko podpiszę kontrakt i Landlorka już pójdzie to porobię zdjęcia i wstawię na bloga. Najważniejsze jest to, że mamy mieszkanko że wszędzie stamtąd jest blisko - do centrum, do banku i co ważniejsze do morza :)
Znajomi się już zaoferowali wczoraj do pomocy z przeprowadzką, więc kolejne spotkanie towarzyskie będzie wieczorem po przeprowadzce :)

 Dzisiaj zaliczyliśmy małą kłótnię, ale Dupek grzecznie mnie przeprosił i jest już ok :) Potem idziemy na spacer. Dzisiaj w Anglii jest Bank Holiday, czyli taki dzień kiedy wszystkie zakłady mają wolne. Dupek się zdenerwował bo chciał dziś iść na nadgodziny, które są podwójnie płatne ale zgłosiło się tylko 6 osób więc kierownikowi nie opłacało się otwierać hali.



poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Do pracy rodacy.

Weekend tak jak dobre, szybko się skończył. Szczerze mówiąc nie wiem kiedy.
Dupek dojechał cało i zdrowo. W sobotę szliśmy na chrzciny więc kiedy zajechali z bratową do domu posiedzieliśmy chwilkę i poszliśmy spać. Mogliśmy się w końcu poprzytulać.
Na chrzcinach nie zabawiliśmy długo po południu poszliśmy już do domku, chcieliśmy porozmawiać i nacieszyć się sobą.
Wczoraj za to brat zrobił nam niespodziankę i zabrał nas do chińskiego parku i nad morze, popluskaliśmy się i wróciliśmy do domku bo mieliśmy zaplanowany wieczór filmowy. No i trzeba było wypocząć bo Dupek poszedł dziś pierwszy dzień do pracy a ja mam na noc.
Brat mój zawiózł go do pracy a ja pobiegłam założyć konto w banku. Po trzech godzinach Dupek wrócił do domku, dzisiaj idzie na noc. Będzie pracował w trybie nocnym też 12 godzin. Dobre i to na początek.
Szczerze mówiąc obawiam się dzisiejszej nocy, nigdy nie pracowałam na nocną zmianę. Miejmy nadzieję, że wytrwam do rana.

Wczoraj szliśmy po parku chińskim i marzyliśmy sobie trochę. Jeżeli mam opisać szczęście to widzę je tak : my razem, nasze mieszkanko które sobie urządzamy i to jak będzie nam wspaniale kiedy pójdziemy na swoje :)

Miłego popołudnia :)

sobota, 20 sierpnia 2011

A po pracy nadszedł weekend.

Pierwszy tydzień pracy za mną (czyt. 3 dni) :)
Pierwsze wrażenie - super. Niby typowo męska robota - fabryka plastikowych części samochodowych, ale szczerze powiedziawszy bardzo mi się podoba ta praca i w porównaniu do reżimu w którym pracowałam w październiku na sezonówce - tu jest o niebo lepiej :)
Pracuję 3 dni w tygodniu po 12 godzin. Do pracy mam 14 mil więc dojeżdżam z pewnym Hindusem i z dwoma Polkami. Praca nie jest ciężka, trzeba przycinać wystające elementy z powiedzmy nakładki na poduszkę powietrzną, kontrolować jakość błyszczących elementów i obklejać je w taśmie ochronnej i masę innych podobnych czynności. Mnie osobiście bardzo ta praca się podoba bo lubię dłubać, przycinać, naklejać i wszystkie inne "ać" związane z tą pracą.
Na początku byłam w wielkim szoku. W rogu hali stoi automat gdzie można sobie kupić kawę i zanieść na swoje stanowisko, popijając ją w momencie oczekiwania na element który się ślamazarzy po taśmie.
Pracę można wykonywać nawet w pozycji siedzącej, nikt nie krzyczy, nikt nie grozi zwolnieniem. I co najlepsze pracuję tylko trzy dni po 12 godzin w tygodniu i mam taką samą płacę jak za tydzień orania w zakładzie w którym tyrałam w październiku.
Ludzie są tam bardzo mili. Pracuje tam sporo starszych ludzi, nie ma mowy o nosie na kwintę, oni są wiecznie uśmiechnięci i za każdym razem, choćby i milion razy dziennie pytają "Are You alright?". Kobiety mają tam wiele ulg, pozostali pracownicy sklejają nam kartony kiedy widzą, że karton się zapełnia. Dziś np wszystkie męskie czynności wykonywał za mnie Pan Alan, starszy pan, siwy i w okularach, a opiekował się mną lepiej niż ojciec, sprawdzał czy mam taśmę klejącą, woreczki i naklejki. Nie myślałam, że Anglicy są tak mili.
Po doświadczeniach z poprzedniego zakładu jestem bardzo mile zaskoczona :)
A najlepsze jest to, że ilekroć maszyna się popsuła to super veiser wydawał polecenie " You have to help Łoziek" Łoziek czyli Wojtek mój brat, a kiedy już podchodziłam do brata jemu zaś kazał usiąść za kawą na krześle i pilnować jak ja pracuję.
Krótko mówiąc tryskam entuzjazmem :)

Dupek mój już wylądował i jest już w drodze do mnie :) Nie mogłam po niego z bratową wyjechać bo byłam jeszcze w pracy, wynagrodzę mu to niebawem :)

wtorek, 16 sierpnia 2011

Jak ja lubię poniedziałki.

W Anglii dzisiaj święta nie ma, tak więc miasto pełne życia. Od rana humor pozytywnie nastawił mi telefon od Pani z polskiej agencji pracy w sprawie Dupka. Prosiła o bezpośredni numer do niego. Potem Dupek zdał mi relację, z której wynika, że w przyszły poniedziałek Dupek zaczyna pracę o 10:30. A co za tym idzie - w piątek się zobaczymy :) Cieszę się przeogromnie :)
Nastawiona pozytywnie i z werwą ruszyłam z Bratową i bratanicą do okulisty, dziś z kolei mała miała wizytę i przyznam się szczerze i bez bicia - nie użyłam ani razu słownika :) jestem z siebie dumna.
Popołudnie spędziliśmy na kawie u koleżanki, a potem nad morzem, gdzie mała kąpała się w ubraniach a ja zamoczyłam spodnie aż po kolana :) a miał to być taki spontaniczny wypad :)

czwartek, 11 sierpnia 2011

Praca.

Po wizycie u okulisty przyszedł czas na rozmowę kwalifikacyjną. Dziś rano zadzwoniła Menedżer z firmy do której aplikowałam z zapytaniem czy nadal jestem zainteresowana i czy mogłabym dziś się stawić na rozmowę kwalifikacyjną. Pojechałam cała w strachu, bo mój brat mnie nastraszył, że muszę się wykazać znajomością języka bo mogą mnie nie przyjąć. Poszłam jak na ścięcie. Przyszła Pani Menedżer, czekałam ja i jeszcze jeden Anglik (poznałam po wyglądzie - brzydki, rudy i zakolczykowany :D ). Oprowadziła nas po hali, pokazała wszystkie działy i stanowiska, potem poszliśmy do góry do biura dopełnić resztę formalności. Jakoś sobie poradziłam, pani była bardzo miła wszystko mi wytłumaczyła i takim oto sposobem w środę o 9:30 czekam w kantynie na Menedżer i zaczynam pracę :)
Poczyniłam również kroki w stronę pracy dla Dupka, wysłałam cv do polskiej agencji jutro doślę certyfikat. Pani pytała kiedy mógłby przyjechać, powiedziałam, że w każdej chwili więc miejmy nadzieję, że dostaniemy szybko telefon i Dupek wsiądzie w samolot i przyleci :)

Jutro muszę kupić kartę bo już prawie wygadałam 500 minut :)

P.S. Kobieta w sukience proszę o maila z zaproszeniem girl963@o2.pl

na głębokiej wodzie

Moja bratowa postanowiła mnie rzucić na głęboką wodę. W dzień po przyjeździe pojechałyśmy do dwóch firm gdzie musiałam iść sama poprosić o aplikację, to szczerze mówiąc nie było wielkim wyczynem bo zdanie "Hello I want to take application." każdy jeden potrafi sklecić. Ale dziś był już szczyt. Bratowa miała wizytę u okulisty, stwierdzając, że dobrze idzie mi jak na pierwsze dni zaciągnęła mnie ze sobą jako tłumacza. Z moją widzą i ze słownikiem ruszyłyśmy.
Okulistka: Has somebody problems with see in family?
Ja: Ma ktoś problemy ze wzrokiem?
Bratowa: Krzysiek ma.
Ja: Her brother have glasses.
Bratowa: Powiedz ze ma zeza.
Ja: o kurna jak jej zez... Wait a moment (szukam w słowniku - nie ma!) Pokaż jej zeza bo ja nie umiem. Look at her.
Bratowa: (robi zeza)
Okulistka:  Ohhh ok he has squint. :)

Okulistka: Your English is better than my Polish :D

Takim oto sposobem przebrnęłyśmy całą wizytę :)
Powoli oswajam się, że muszę myśleć bardziej po angielsku niż po polsku :)

Kocham ten kraj, kocham to miasto - Kocham Anglię i te nadmorskie mewy :) (fnaf fnafy - w języku mojego dwuletniego bratanka) :)

środa, 10 sierpnia 2011

Jestem :)

Dojechałam, przeżyłam prom. Podłączyłam się do sieci przy czym musiałam się nieźle nagimnastykować bo mój angielski aż tak dobrze się nie ma, żeby rozmawiać z rodowitą angielką o tym czy chcę kontrakt podpisać czy wole na doładowanie internet.
Jechaliśmy ponad 30 godzin w tym z prawie godzinnymi przerwami. Prom wspominam bardzo dobrze, niektórzy wymiotowali a ja czułam się jak na "fali". Kiedy płynęliśmy promem słuchaliśmy w telewizji o zamachach w Londynie, tak się też złożyło że przejeżdżaliśmy przez Londyn i na dodatek 1,5 godziny błądziliśmy po mieście ale całe szczęście jechaliśmy przed inna dzielnicę więc nic niepokojącego nie widzieliśmy.
Wczoraj byłam się już ubezpieczyć i w firmie brata po aplikację, więc mam nadzieję, że pod koniec tygodnia dostanę telefon z pracy.
Zdążyłam przyjechać a już złapałam 5 klientek na paznokcie, jestem tym mile zaskoczona.
Póki co całe dnie spędzam z bratową i dzieciakami i nacieszam się nimi za całe dwa lata :)

Dupek? Dupek ma "rysy na bani" jak to mówi Nowa od fryzjerek. Nie możemy się dogadać, na mnie jakoś nie działa ta odległość. Niestety nie zmienię tego że on mi najprawdopodobniej nie ufa.. Skoro nie ufa to po co w tym trwa? Przykro mi trochę bo przecież mieliśmy plany. Mam nadzieję, że się ogarnie i się jakoś dogadamy :)

Uciekam. Do niebawem :)

piątek, 5 sierpnia 2011

Godzina Wu.

Czas pędzi nieubłaganie, powoli zbliżam się do godziny Wu. Piszę już dziś, bo jutro nie będę miała kiedy. Plan jutrzejszego dnia, którego bardzo ściśle muszę się trzymać:
8:00 - Pobudka, tabletka, śniadanie, higiena itepe
9:00 - Jeżeli nie przyjdzie Maja na paznokcie - do banku wpłacić na ratę, do byłej szefowej na buzi, do koleżanki do zakładu pociąć grzywkę, do drogerii po szamponetki (Dupek wyblakł), po hennę i resztę potrzebnych rzeczy.
11:00 - Ola na paznokciach, co prawda tylko uzupełnienie ale godzina nie moja.
12:00 - z Mamą do banku, musimy oddać dwie niepotrzebne karty bankomatowe, skoro wyjeżdżam to po co mi dwie, do apteki.
Po powrocie wielkie pakowanie, swoją drogą ciekawe jak będzie moja jamniczka się jutro zachowywać. bo zawsze  kiedy widzi walizki ma doła :)
Przed 17 muszę podjechać do weterynarz zaszczepić psiaka.
17:00 - Marta paznokcie, calutkie więc 1,5 godz mi zajmie.
Po Marcie, ostatnia moja przejażdżka za kółkiem po mieście po prawej stronie, potem będę jeździć tylko po lewej :) No i pożegnać się z teściami, bo "chcieliby mnie zobaczyć". O 6 rano w sobotę wyjazd... Boję się pożegnania z Mamą, boję się że wpadnę w rozpacz. Dupek zostaje u mnie na noc, trzeba nacieszyć się sobą na zapas.
Co gorsza przyjadą też w sobotę rano bratowej rodzice, już sobie wyobrażam jak będą lamentować. Jak ja nienawidzę pożegnań, jakby nie można było po prostu się cmoknąć, wsiąść w samochód i odjechać.
Jak kupię tylko kartę do stiku do internetu to postaram się jak najszybciej dać znać jak zajechałam.

Do napisania :)

Bon voyage :)

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Skarby.

Jedziemy dziś nad jezioro. Przed nami w aucie, teście mojego brata i moja mama, a w anglijskim aucie bratostwo, dzieciaki i ja. Prowadzi bratowa.
Bratowa: Zobacz Wojtek (mój brat) jak ojcem zarzuca, te amortyzatory faktycznie są chu####!
Brat: No aż skacze. Jak go pociągnie to wylądują w rowie.
Ja: Eno! Panie teściu brata, wieziesz moją mamę, mój skarb.
Bratanica (6lat): Twoja mama to twój skarb?
Ja: Tak moja mama jest moim największym skarbem jako moja mama, ty jesteś moim największym skarbem jako moja bratanica i chrześnica, twój brat to mój największy skarb jako mój bratanek, twój tata to mój największy skarb jako mój brat, a twoja mama to mój największy skarb jako moja najukochańsza bratowa.
Bratowa: Jedyna!
Ja: Nie ma opcji na inną, nawet jakby jakaś się kręciła to ja jej siup i się odechce. Widzisz jestem pasem cnoty twojego męża :D
Wszyscy: [śmiech] :D

Bo skarby to skarby i już!

piątek, 29 lipca 2011

One Lovely Blog Award.


Z reguły nie lubię takich zabaw, ale tej reguła może być całkiem zabawna :) 7 rzeczy których o mnie nie wiecie:
1. Jestem facetem :) - żarcik :), ale momentami czuję się jak facet, spodnie, trampki (mam tylko jedną spódniczkę i bardzo się z nią gniewam), morski to dla mnie zielony, chabrowy to niebieski, a fuksja to po prostu róż.
2. Mam arachnofobię, do tego stopnia, że paraliżuje mnie sama myśl o pająku który miałby przy mnie przejść.
3. Martwię się na zapas :D ale aż do przesady.
4. Jak miałam 12 lat to bez Mamy wiedzy zapisałam się do szkoły muzycznej a potem na Małą Miss i zostałam Miss uśmiechu.
5. Nie jestem obrzydliwa :D można przy mnie opróżniać nos, wymiotować czy też się załatwiać. Nie przeszkadza mi to, nawet wtedy kiedy jem.
6. Lubie rozmawiać sama ze sobą. Czasem trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym :D
7. Lubię czarninę :)

Żeby Was poznać  muszę wybrać 7 osób:
1. Iza (tylkopieprzisól)
2. Chata Franki
3. Limoncella
4. Cytrynowaona
5. Nabi
6. DziewczynaM
7. Agnieszka

czwartek, 28 lipca 2011

Bo marzymy :)

Tak jak 3 lata temu grzmiał we mnie instynkt macierzyński, tak teraz grzmi chęć mieszkania razem z Dupkiem. Tym bardziej, że nie zapeszając ostatnimi czasy jest normalnie i w niektórych sytuacjach gdzie kiedyś była by awantura teraz jest po prostu śmiech.
Planujemy, wybieramy :) uzgodniliśmy, że będziemy szukać (tzn. ja bo jak tylko podejmę tam pracę to od razu wynajmę mieszkanie) mieszkania z dwoma sypialniami, salonem, kuchnią i łazienką. A te dwa pokoje dlatego bo jak się popsioczymy albo będziemy chcieli odpocznąć od siebie to każde z nas będzie miało swój pokój :D
Wybraliśmy też kolory ścian w pokojach, w sypialni oczywiście mój czerwony, w drugiej sypialni latte z czekoladą, w salonie żółty a kuchnia łososiowa :) jeszcze przedpokój ale to już wyjdzie w praniu :)

W piątek bratanek ma drugie urodzinki, stwierdziłyśmy z Mamą, że zrobimy pyszny tort z imieniem mojej bratanicy i bratanka. Dzieciaki wszystko mają więc po co kupować coś co dołączy do pierdół walających się po pokoju w bałaganie.
Do wyjazdu zostało 9 dni, nie wyobrażam sobie pożegnania z Nim, ale za to wyobrażam sobie powitanie na lotnisku kiedy po niego pojadę :)

wtorek, 26 lipca 2011

To co dobre szybko się kończy.

Po weekendzie bardziej rozleniwiona jestem niż kiedykolwiek :)
Pierwszy raz od X czasu spędziliśmy razem, cały weekend. Siedzieliśmy w domu bo pogoda nie dopisała ale i tak było super. W sobotę wysprzątaliśmy całe mieszkanie łącznie z tapetowaniem łazienki. Wieczór przeleżeliśmy przed telewizorem. W między czasie Mama kierowała mojego brata przez telefon, który jechał z Anglii.
Niedziela zleciała nam na wyczekiwaniu mojego brata i jego rodzinki, radościom nie było końca kiedy zajechali na podwórko, ale byli zmęczeni to wypili herbatkę i pojechali do bratowej rodziców położyć się spać, nic dziwnego ponad 24 godziny jazdy (mnie czeka to samo, bo przecież z nimi wracam za 2 tygodnie). Kiedy oni pojechali, położyliśmy się spać, bo ten padający deszcz za oknem zadziałał na nas jak gaz usypiający.
Żal nam było rozstawać się na wieczór kiedy Dupek musiał iść do domu. Wczoraj też rozmarzyliśmy się troszkę o naszej przyszłości, o mieszkaniu, o samochodzie i o wspólnym życiu.
Chciałabym żeby wszystko poszło po naszej myśli, mimo małych awersji ale nie chcę o tym pisać, chcę żeby to były tylko moje wymysły.
Dzisiaj pół dnia spędziłam z moimi "anglikami". Zrobiłam bratowej paznokcie, mój brat popsuł nawigację bo okazało się, że za każdą nową mapę trzeba płacić 25 funtów. Dwuletni bratanek ukochał sobie mój rowerek treningowy do tego stopnia, że urwał licznik, a bratanica pochłonęła się bajkami na mini mini.
Niedawno pojechali do rodziców bratowej, Mama zaraz poszła się położyć a ja łapię wenę, bo chęć do pisania jest ale składnych myśli ani trochę. Już odzwyczaiłyśmy się z Mamą od domu pełnego dzieci i ludzi :)

P.S. Dzisiaj mijają 3 miesiące od śmierci mojego brata ciotecznego,  dziwne... dla mnie nadal to tylko pomnik z jego zdjęciem.

sobota, 23 lipca 2011

Łysy grzywą o kant kuli.

Czasem chodzę do Gabinetu, kiedy moja była szefowa chciałaby mieć wolne, bądź ma jakiś ważny wyjazd. Od niedawna u fryzjerek pracuje „Nowa” (tak ją nazwijmy). Jeszcze nigdy nie widziałam tak zmiennej osoby. Byłam już parę razy w ciągu miesiąca i za każdym razem kiedy z nią rozmawiam po prostu nie wiem jak mam się nastawiać na każde jej słowo.
Na przykład, wchodzi do socjalnego uśmiechnięta i kiedy opowiadam o koleżance która ma słowotok w związku z przekleństwami ona po prostu wcina „Ja też klnę i żyję”.
Nowa: ja wcześniej nie przeklinałam, dopiero jak tu przyszłam to zaczęłam przeklinać.
Ja: To cię nauczyły :)
Nowa: Ja szybko chłonę wiedzę, wszyscy mi mówią że tego co nie trzeba się uczę szybko.
 Parę minut wcześniej dziewczyny jadły pizzę, ja sobie wyjęłam z torby 2 bułki i zaczęłam je smarować pasztetem. Wcześniej nic nie jadłam, po prostu nie byłam wcale od rana głodna, z reszta przy mojej fobii związanej z odchudzaniem to normalne.
Fryzjerka: A ty dalej się odchudzasz mówisz?
Ja: No mam jeszcze za dużo na brzuchu, same ćwiczenia nic nie dadzą, trzeba wyeliminować zapychacze z jadłospisu.
Nowa: Ty to mnie rozbrajasz non stop nawijasz o odchudzaniu, a co chwilę jesz jakieś kanapki.
Ja:  yyy :/ (poczułam się jakbym dostała gaśnicą w głowę)

Pani Nowa potem w kolejnej konwersacji stwierdziła, że jest jak blondynka z kawałów, ale z jaką dumą to oznajmiała :]
Dobrze, że dziś byłam ostatni raz bo nie „zniesę” więcej tej fajności na siłę demonstrowanej przez Nową.
_________________________________________

Ostatnio przekonałam się jaki jest naprawdę mój własny, rodzony z krwi i kości ojciec. Tylko w dziuplę szpaka ciśnie się na usta.
Tydzień temu dzwonił do nas i oznajmił, że od poniedziałku idzie do pracy (najwyraźniej już odpoczął po poprzedniej pracy, 9 miesięcy odpoczynku i intensywnego chlania chyba starczy). Więc ja uradowana, że być może wesprze mnie i poda pieniądze na leki dla mnie na zapas, bo wciąż muszę je brać, no i Mamy o pustym portferze nie zostawię.
Od poniedziałku nie dzwonił, nie zdawał relacji ja w nowej pracy więc ja przed wczoraj zadzwoniłam do niego z prośbą aby poszedł do budki telefonicznej bo na stacjonarne za granicę płacę 35gr.
Podczas rozmowy wyczułam, że jest wypity i to porządnie.
Ja: i jak tam nowa praca? Opowiadaj.
Ojciec: nie ma pracy. Ze względów zdrowotnych.
Ja: jak to nie ma pracy?
Ojciec: no nie ma pracy, mam za wysokie ciśnienie i powiedzieli, że nie mogę pracować.
Ja: a pić możesz?
Ojciec: jak pić co ty gadasz?
Ja: myślałam że mi pomożesz, nie jestem tu już ubezpieczona a muszę iść do lekarza, nie mam na leki a są bardzo drogie, no i na bilet nie mam (wie że się wybieram ale nie wie że jadę z bratem, myśli że jak uzbieram na bilet lotniczy to przylecę dopiero).
Ojciec: Nie pomogę ci! Mama dawno już mnie olała, ty też.
Ja: Mama cię olała? A kto ci gnoju pieniądze wysyłał? Kto wziął pożyczkę żebyś jechał jak pan? Mama i ja!
Ojciec: no i dobrze! DOWIDZENIA!

Tak to tatuś dba o córeczkę. Już go o nic nie poproszę, miał mi załatwić pracę dodatkową tam, nie chcę!
Już ja mu pokaże jak tam pojadę. Nie ma córki, nie mam ojca.
Znów jesteśmy z Mamą zdane tylko i wyłącznie na siebie, jak zawsze z resztą.
_________________________________________

My? Hmmm rozmawiamy, ustalamy. Stanęło na tym, że ja jadę z bratem, a Dupek dojedzie jak znajdę pracę i wynajmę mieszkanie, żeby nie było lipy, bo tam więcej kabli niż w SB, na moją bratową własny brat doniósł jakieś paszkwile do urzędu i z tego tytułu miała nieprzyjemności. Zrobimy to jak należy. Dupek w tym czasie tutaj w Polsce przetłumaczy wszystkie uprawnienia na język angielski i chociaż trochę słownictwo podszkoli.
Kocha mnie, i chce by było dobrze. Ja też kocham, ale strach że wszystko się popsuje hamuje mnie przeogromnie. Wiem, że jak będzie tak jak jest teraz to przetrwamy dobrze :)
Więc chwilo trwaj :)


Jak to powiedziała Nowa na temat zazdrości mężczyzny o kobietę „Z tym da się żyć – coś o tym wiem” :D


czwartek, 21 lipca 2011

W kinie w Olsztynie :)

Mama: No ale zobacz zaręczyny "W kinie w Olsztynie kochaj mnie"
Ostatnio obgadywałyśmy z Mamą Dupka i Mama wymyśliła, że nasze zaręczyny będą miały nazwę w myśl piosenki Brathanków tyle że inna miejscowość "W kinie w Olsztynie". Mama Potrafi wymyślić :)
________________

Z Mamą od poniedziałku nawiedzałyśmy dzień dnia właśnie Olsztyn, w poniedziałek miała tomografię głowy z kontrastem. Mama jak to Mama nie lubi kłucia więc poprosiła o to żeby pielęgniarka zostawiła jej welfron bo przecież we wtorek miałyśmy wrócić na tomografię klatki piersiowej, więc po co niepotrzebnie kłuć :) Czeka nas jeszcze jedna wyprawa do Olsztyna ale dopiero 2 sierpnia. Dobrze, że jeszcze przed moim wyjazdem bo muszę porozmawiać z onkolog czy mogę na spokojnie jechać do Anglii.
________________

Ja: a to kto był tą umowę w durnym orendżu podpisać ty czy mama?
Dupek: Ja
Ja: no to mnie okłamałeś bo mówiłeś, że mama
Dupek: No bo mama była
Ja: no to w końcu ty czy mama?
Dupek: no mówię przecież.
Ja: no to kto w końcu?
Dupek: wszyscy
Ja: !!!!!!!!!!
Dupek: nie, żartuje. Mama była.

Tośmy się dogadali.
Zabić, poćwiartować, rzucić lwom na pożarcie ;)

sobota, 16 lipca 2011

Matka.

Ostatnio dużo myślę na temat tego jak wyglądało, wygląda i wyglądać będzie moje życie. Po części moje przemyślenia spowodowane są wczorajszym dniem.
Po tym jak moja mama urodziła mnie zapadła w śmierć kliniczną. Obudziła się po kilku godzinach na korytarzu szpitalnym, z kartką na dużym palcu, przykryta białym prześcieradłem. Nie szła tunelem w stronę światła, szła po pięknej łące z pięknymi kwiatami, widziała statek ze zmarłymi członkami rodziny ubranymi na biało, jej tata chciał żeby poszła z nim na pokład statku ale jej mama kategorycznie jej tego zabroniła, że to jeszcze nie jej czas. Mama wróciła do życia. A co by było gdyby nie wróciła? co by było gdyby wtedy zmarła?
Jakie byśmy mieli z moim bratem życie, z ojcem alkoholikiem na stanowisku opiekuna? na pewno wylądowalibyśmy w domu dziecka, odebrano by nas z domu i nie poznalibyśmy tylu wspaniałych uczuć jakie poznaliśmy. Jedna osoba a potrafi odmienić całe życie, jedna osoba a potrafi uratować wszystko co jest ważne w życiu, Matka.
_____________________________________________________

Ostatnio stwierdzam, że im bardziej poznaję ludzi tym bardziej kocham zwierzęta. Mam znajomą, radcę prawnego. W połowie czerwca pisała egzaminy na tytuł mecenasa. Jest to osoba o ciężkim charakterze, na pozór mądra, traktowana była jako przyjaciel. Tylko cóż to za przyjaciel co wiecznie mówi tylko o swoich problemach ale żeby posłuchać o czyichś zmartwieniach to mowy nie ma. Każde jej niepowodzenie, każdy żal smutek jest omawiany przez nią przez cały wieczór który zazwyczaj trwa od 18 do 02:30 w nocy i nikt nie ma prawa nawet wspomnieć, że też ma problem bo ona nawet tego nie wysłucha. Żeby przygotować się do tego egzaminu wzięła 3 miesiące zwolnienia z pracy (pracuje przy burmistrzu jako radca prawny). Dziś się złapałyśmy, była awantura między nią a moją mamą i mną.
Dzisiaj w Izbie Radców Prawnych było ogłoszenie wyników testu mecenaskiego z czerwca,owa koleżanka nie zdała tego egzaminu. Kiedy przyszła do nas diabeł w nią wstąpił, to jest człowiek który smutki zatapia w alkoholu, więc przyszła po paru głębszych, zapłakana z pretensjami. Cały czas rozmawiała przez telefon ze wszystkimi możliwymi koleżankami tak jakbyśmy my nie istniały, na przemian płakała i śmiała się, aż w końcu mama żeby rozładować atmosferę zmieniła temat. Zaczęła mówić o tym, że w szkole które jest w sąsiedztwie budują orlik i zagrodzili całe przejście do centrum i trzeba iść na około więc zaczęłyśmy się zastanawiać czy to będzie na stałe czy tylko na czas budowy. A nasza koleżanka zaczęła na Mamę krzyczeć, że to nie mamy sprawa, że to nie jej chodnik i że ma się "odpierdolić" bo "gówno" ją obchodzi jakiś chodnik. Tego było już za wiele, zwróciłam jej uwagę, że nie jest u siebie  i żeby uważała na ton swojego głosu. Mama wyszła z pokoju a ona zaczęła się na mnie dosłownie drzeć. Kiedy po raz enty powtórzyła że ma to gdzieś to ja jej powiedziałam że też miałam w "dupie" jej problemy i egzaminy o których mówiła godzinami ale nic nie mówiłam bo rozumiałam, że musiała to z siebie wyrzucić, że na tym polega przyjaźń, że jedno słucha drugiego i na odwrót. "Przyjaciółka" się oburzyła i stwierdziła że ja tkwię w bagnie i że już nigdy do nas nie przyjdzie, co miałam powiedzieć, powiedziałam "no i dobrze, i nie przychodź". Ubrała się i wyszła.
Albo ktoś tu nie zna znaczenia słowa "przyjaźń" albo ja jestem głupia...

czwartek, 14 lipca 2011

Dzień w którym zaczęło się życie.

"przyszła na świat dokładnie w dniu w którym się urodziła. Ważyła 3420 bez kości. Lekarze myśleli, że jest dziewczynką i tak się już jakoś tak przyjęło" :)
Dziś są moje urodziny, zawsze czułam się tak radośnie, każdego roku wyczekiwałam tego dnia, a dziś? dziś odczuwam to jak zwykły normalny dzień. Kolejne -dzieścia  mija ja z bicza trzasł. W tym roku spełniło się moje marzenie, mam prawo jazdy, jadę do Anglii, tej wymarzonej, tej wytęsknionej. Czegóż chcieć więcej?
Dziś zdałam sobie z tego sprawę, że to co na pozór było niemożliwe powoli się ziszcza :)
Owszem miłość jedzie na wozie, często jest pod wozem, ale po to pędzie czas, po to wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie, żeby jeszcze wszystko się poukładało.
Póki co żyję :)
Ostatnio byliśmy u Jego chrzestnego za Ostrołęką, przepiękna miejscowość nad Narwią. Poszliśmy pozwiedzać, popodziwiać tereny przy rzece. W pewnym miejscu las był tak magiczny, tak piękny jak nie przesadzając w filmie "Zmierzch".
Chcielibyśmy tam pojechać na weekend, ale w ten weekend On ma dużo pracy, a w przyszły ja idę do Gabinetu troszkę dorobić w czwartek i piątek. Niby żaden problem ale nie mielibyśmy pojazdu późnym popołudniem. No i tu nie mamy konsensusu.

Jutro chciałabym pojechać do lasu, może znalazłabym kanie. To jedyne grzyby, które uwielbiam, jak byliśmy w Dzbeninie pewna kobieta wracała z lasu z jednorazową reklamówką wypełnioną kaniami :)

Pogoda jak zwykle nas rozpieszcza, jeden dzień upału a następne deszczowo-burzowe.

Miłego dnia :)

P.S. A że dziś znów zaczyna się moje życie to pożegnałam onet na wieki wieków amen, już nie ma przerwanej lekcji muzyki :)

wtorek, 12 lipca 2011

Denerwuje mnie.

Dużo rzeczy mnie denerwuje, czasami myślę, że lepiej byłoby wymienić to co mnie nie denerwuje...
Denerwuje mnie, że wszystkiego muszę wysłuchiwać po milion razy tego samego, że nie ma żadnego innego tematu jak ten "co było rok temu". Jak słyszę pewne imiona, pewne nazwy, pewne wspomnienia to aż scyzoryk otwiera mi się w kieszeni. Denerwuje mnie to, że nie mam za grosz prywatności, że cały czas dyktuje mi się co mam robić i że często jak powiem swoje zdanie to jest ono krytykowane.
Chyba za dużo dałam sobie skakać po głowie, za bardzo chciałam być dobra, która zniesie wszystko i wszystko wybaczy. Teraz już wiem, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, piekło które przeżywam. Piekło które mam nadzieję się skończy za 25 dni.

Denerwuje mnie też ta mucha, która każdego ranka bzyka mi nad uchem i mimo tego, że ją co chwilę odganiam to ona milion razy wraca w to samo miejsce.
Denerwuje mnie pogoda, dlaczego nie może być jak kiedyś? w dzień ciepło a w nocy chłodno.
Wychodzisz z domu jest ciepło, idziesz 5 minut i nagle zaczyna padać deszcz.
Denerwuje mnie, że wszystko jest takie drogie, dziś kupiłam 4 rzeczy, banalne, nie jakieś exclusive i zostawiłam 30 zł.
Denerwuje mnie, że każdy mówi "jak się chce to się pracę znajdzie i trzeba ją szanować", ej helloł szukam już ponad 2 miesiące i nic nie znalazłam.
Denerwuje mnie, że ... no właśnie, nie denerwuje mnie, że jem normalnie a nawet więcej i nie tyję :)

poniedziałek, 11 lipca 2011

niedziela będzie dla nas.

Niedziela, siódmy dzień tygodnia. Zazwyczaj tego dnia oddaję się błogiemu lenistwu. Dziś jednak musiałam ruszyć 4 litery, umyć włosy, pomalować się i iść do jego siostry na urodziny ( nie uśmiechało mi się za bardzo ale cóż...). Kupiłam jej kwiaty u cioci (gdzie całe szczęście dostałam zniżkę- jak zawsze) i poszliśmy do jego domu. Było kameralnie, rodzice, kuzynka z mężem i dzieckiem, ona i my.
Nie wiem czemu ale od początku nie przypadłyśmy sobie do gustu, często wysłuchiwałam co wolno a co nie, że trzeba się uczyć, że jak się jest chorym to trzeba siedzieć w domu i takie tam umoralnią. Ale zaraz, ja nie o tym chciałam.
Posiedzieliśmy, zjedliśmy obiad a potem On wpadł na pomysł, że skoro mam już te prawo jazdy to najlepiej będzie jak od razu zacznę jeździć. Tak więc wzięliśmy jego samochód i jeździłam sobie z 3 godziny po mieście. Jakież to było moja zdziwienie kiedy jego tata zwrócił szanownej siostrze uwagę, że "xyz ma prawo jazdy od czwartku i zobacz jeździ a ty już 6 lat masz i nawet po mieście nie pojeździsz".
Tak, święta siostra ma prawko od 6 lat i boi się jeździć, a taka to ona idealna przecież.
Zawsze to ja przecież byłam ta zła, ja Go namawiałam do złego, przeze mnie nie zdawał matury,
A tym czasem ta zła, która tylko dlatego jest zła bo dużo przeszła w życiu radzi sobie bez dobrze płatnej pracy i nie marnuje czasu :)


Odliczam i odliczam i strasznie doczekać się nie mogę.

piątek, 8 lipca 2011

Kontrola.

W dniu dzisiejszym wyszłam z siebie i stanęłam obok. Miałam na dziś wyznaczoną kontrolę u ginekologa. Doktor przyjmowała od 15 więc tak też wyszłam z domu bo w pierwszej kolejności wchodzą kobiety w ciąży więc nie było sensu koczować parę godzin wcześniej pod gabinetem. Kiedy przyszłam było przede mną 6 ciężarnych i 4 nieciężarne. Zajęłam kolejkę i usiadłyśmy z Mamą na ławeczce. Pani doktor spóźniła się o godzinę. Porozmawiałam sobie z dwiema koleżankami, które spodziewają się maluszków. Myślałam, że dziś pójdzie mi tak szybko jak ostatnio ale... przychodziły sobie panie, które wchodziły bez kolejki, bo one chcą tylko o coś zapytać, a osoba której miała być kolej nie wyrażała nawet słowa sprzeciwu. Wnerwiało mnie to niemiłosiernie bo przecież ja też przyszłam o coś zapytać, a mimo to nie pchałam się po chamsku. Najbardziej wyprowadziła mnie z równowagi pani (chuda jak szczapa, wystrojona, w szpilkach, spodniach rurkach i bluzce z dekoltem), która wparowała na korytarz, ustała przy drzwiach i kiedy wyszła z gabinetu pacjentka ta weszła do gabinetu mówiąc z wyższością "ja jestem matka karmiąca".
A ja jestem kobietą z torbielą i też chcę wejść pierwsza!
Po prawie czterech godzinach czekania weszłam do gabinetu. Dostałam receptę na hormony i zostałam poproszona o udanie się pod pracownie USG (w szpitalnej poradni "K"  nie ma aparatu do USG, trzeba iść na oddział diagnostyki i czekać tam aż pani doktor w poradni przyjmie wszystkie pacjentki i dopiero przyjdzie zrobić USG). Czekałam tam z jedną z wcześniej wspomnianych koleżanek, z która chodziłam przez 9 lat do jednej klasy. Powspominałyśmy dawne czasy i poplotkowałyśmy.
Wysiedziałam w szpitalu ponad 5 godzin. USG niestety nie pokazało żadnej poprawy, nadal mam tę koszmarną torbiel, dwumiesięczna kuracja hormonalna nie dała nic prócz krótszej miesiączki i braku bóli przedmiesiączkowych. W związku z tym czeka mnie dłuższa przygoda z pigułkami, a jeżeli w dalszym ciągu nie będzie poprawy będzie trzeba operować. 
Mama bardziej się zmartwiła ode mnie. Kobiety latami leczą takie dolegliwości, więc po dwóch miesiącach nie ma co spodziewać się cudu. Cudów po prostu nie ma... Tak czy siak w listopadzie muszę przylecieć chociaż na 3 dni, żeby iść do położnej, która ustali czy zostanę przyjęta w poradni "K" czy bezpośrednio na oddziele.

Od wyjazdu dzieli mnie 29 dni :) nie mogę się już doczekać, każdą chwilę wypełnia mi myśl o wyjeździe.

P.S. Proszę wszystkich domowników o zmianę w linkach adresu mojego bloga, bo chciałabym już skasować z onetu poprzedniego bloga, jak przeprowadzka to przeprowadzka :)
Już powoli się tu usadawiam, tylko wnerwia mnie godzina dodania posta muszę wchodzić w lokalizację pod postem w edytorze i szukać Polski. Bo jeżeli tego nie ustawie to post dodaję o 00:00 a godzina dodania to 15:08 dnia poprzedniego :D Ale każde początki są ciężkie, damy radę :)

środa, 6 lipca 2011

po przeprowadzce.

Siedziałam do 2 nocy i przeprowadzałam się tu z onetu, przeniosłam prawie całe archiwum, prawie czyli ominęłam wszystkie posty które nie miały sensu. Wzięłam ze sobą najważniejsze wydarzenia mojego życia. Tak przeglądałam to moje prawie trzyletnie archiwum i zauważyłam pewien schemat, -dobrze, gorzej, źle, tragicznie, lepiej, dobrze...- itd. Czy nie można zmienić tego schematu i napisać tylko pozycję -dobrze- ? Najwyraźniej życie musi takie być bo inaczej by nam się znudziło.
Póki co jestem tu, na razie mi się tu spodobało i co najważniejsze mogłam wziąć swoje przeżycia bez naruszania ich dat, a ja jestem bardzo sentymentalna więc nie musiałam się żegnać ze wszystkim co tkwiło w zapiskach na onecie.

Moja sytuacja delikatnie się zmieniła, myśl o 6 sierpnia nastawia mnie pozytywnie. Z Nim rozmawiałam, widujemy się nawet ale sprawa się nie wyjaśniła do końca, wiem tylko jacy podli potrafią być ludzie.Za grosz smaku i za grosz jakichkolwiek zasad moralnych. Wynika z tego, że pochopnie oceniłam całą sytuację, ale tak czy siak chce zobaczyć osoby które bardzo obraziły mnie i moją Mamę.

Patrząc na ostatnie wydarzenia takie miałam polaków dorosłe rozmowy, że w małej głowie to się nie zmieści. Już nie istnieją żadne dotacje dla biznesmenów, już nie ma uprzedzeń i strachów w związku z nieznanym. Nagle jest gotowy rzucić wszystko i jechać do Anglii byle tylko mnie nie stracić. Ostatnio fakt mamy straszny kryzys, powiedziałam nawet o końcu naszego związku bo już nie mogę wytrzymać. Niekorzystna wręcz pogrążająca go działalność osób trzecich chyba uświadomiła go, że mam gdzieś co dalej z nami będzie, a tym samym uświadomiłam go że jadę z moim bratem. Nagle znikły cudowne plany biznesu w Polsce i o ile będzie miał możliwość nagle chce też tam pojechać... Heloł czy ja jestem głupia czy jemu się pokręciło? Korzystając z okazji wyrzygałam mu co o nim myślę, co mnie w nim wnerwia i że myślę o rozstaniu, dałam ultimatum, albo zacznie się zachowywać jak dorosły człowiek (za którego się uważa) albo żegnalski i że ten czas zanim ewentualnie mógłby do mnie dojechać ma mu posłużyć na zastanowienie się nad swoim durnym zachowaniem.
Witam w moim nowym mieszkaniu, mam nadzieję, że dalej będziecie moimi Domownikami :)

poniedziałek, 4 lipca 2011

i nagle okazuje się, że wszystko w co wierzyłaś było wielką ściemą

Ściema, jedna wielka ściema. Wszystko w co wierzyłam jest jedną wielką ściemą. Aż szkoda mi słów. Jak można być takim obłudnym oszustem... Czym sobie na to zasłużyłam? czy kochałam zbyt mocno? czy za dużo z siebie dawałam?
Myślałam, że dwulicowość i zdrada to obce dla niego zagadnienia. Jednak zna je tak dobrze, że doskonale wciela je w życie.
Definitywnie zamykam ten rozdział życia. Już nigdy nie zaufam i nie oddam siebie ani swojego złamanego serca żadnemu mężczyźnie. Wolę być sama, sama siebie nie zranię i nie wyrwę własnego serca...

________________________________________________
Dopisek:
Zastanawiam się nad przeprowadzką na portal blogspot.pl. Proszę użytkowniczki tego portalu czy zmiana na ten potral poszła na lepsze czy na gorsze?

sobota, 2 lipca 2011

Tak samo jak potrafimy być zabawni, tak samo potrafimy być potworni, tzn on.
A wszystko przez to ze jadę do Anglii, bo jak ja śmiem. Boże dlaczego ludzie są takimi egoistami. Było tak wspaniale, wygłupialiśmy się, przytulaliśmy i masę innych. Ale że życie jest jak kalejdoskop to wszystko musi się zmienić i trzeba poniżyć mnie we wszystkich aspektach związku "partnerskiego". Nie będę pisała ze szczegółami bo na samą myśl robi mi się niedobrze.
W każdym bądź razie zostałam poniżona, zbezczeszczona, nie zdziwiłabym się gdyby okazało się że zdradzona...
A wszystko przez to, że jadę, że ja na ten pomysł wpadłam i że w końcu chce coś osiągnąć, poza głupim stażowym i wiecznym ciułaniem od pierwszego do pierwszego.
Nie jest mi przykro, nie płaczę, nie zamykam się w sobie, po prostu jestem obojętna i zdziwiona że jest on w stanie do takiego stopnia poniżyć drugiego człowieka, co więcej - "narzeczonej".

środa, 29 czerwca 2011

"czilałt"

Ja: (Dupek leży 50 cm ode mnie) No chodź tu!
Dupek: No toć leże tu.
Ja: Nie leżysz tu, leżysz tam.
Dupek: (Położył rękę bliżej mnie) już jestem tu.
Ja: Nie! tu jesteś tam, twoja ręka leży tu, ty leżysz tam.
_____________________________

Ja: (kaszlę)
Dupek: Wiesz twój pokój jest za mały.
Ja: to idź do kuchni :D
Dupek: Nie ty idź :D
_____________________________

Czasem potrafimy jednak być zabawni :D
_____________________________

Proszę wszystkie koleżanki które mają bloga na blogspocie o udostępnienie funkcji komentowania "Nazwa/Adres URL", bo u niektórych nie mogę komentować :/

środa, 22 czerwca 2011

Radość w obozie zwycięzcy :)

Zdałam egzamin na prawo jazdy :)

Dziś dostępna tylko na receptę, ale raczej nieosiągalna :)

Odpoczywam, wyrzucam stres :)

środa, 1 czerwca 2011

Nie jestem płazem. Nie kumam!

Po prostu nie kumam.

Niby ładnie pięknie, myślałam, że się rozumiemy. Zawsze lepiej szło mi pisanie niż mówienie, więc postanowiłam napisać do niego list, w którym wszystko wyjaśnię odnośnie mojego wyjazdu, po raz enty wytłumaczę mu moją nie za ciekawą sytuację finansową i zaproponuje mu, że jak tylko skończy mu się praca żeby do mnie przyleciał. Skoro w zimie i tak nie ma roboty to przecież można zawiesić działalność, przyjmować zamówienia na wiosnę a w Anglii w ten czas trochę zarobić.

Swój pomysł wcieliłam w życie, jeszcze specjalnie napisałam krótko zwięźle i na temat (bo wiem że nie lubi dużo czytać). W piątek dałam mu ten upiorny list.

Stwierdził, że jak wyjadę to on ode mnie odejdzie (!). Uważa, że nie chce myśleć o tym co ja robię, o czym myślę, czy mi smutno czy wesoło. Tak jakby zerwanie związku sprawiło, że nie będzie myślał. Przecież wtedy będzie myślał ze zdwojoną siłą… A co z zaufaniem i pokrewieństwem dusz? Przecież ja się nie boję o nas, znam siłę naszego uczucia i wiem, że odległość nie byłaby dla nas zagrożeniem.

Wczoraj próbowałam mu wyperswadować jak będzie wyglądało jego życie tu, a jak może wyglądać tam. Ale no, bijcie mnie w piętę! – jak grochem o ścianę.

Myślałam, że związek dwojga ludzi to partnerstwo, to wspieranie się nawzajem i snucie WSPÓLNYCH planów na życie. Dlaczego więc to ja mam zawsze rozumieć, wspierać i zadomawiać się w czyichś planach, zamiast też być rozumiana, wspierana i snująca te cholernie wspólne plany?

Dlaczego faceci są tak uparci, przecież doskonale wiedzą, że na finiszu przyznają nam rację…

No i to wpływanie na moją decyzję głupimi, psychologicznymi sztuczkami „To ile nam jeszcze zostało? Dwa miesiące?”.

A co mam zostać tu i mieszkać pod mostem? Albo żeby moja mama się wykończyła fizycznie (bo do tego mogą doprowadzić jej wyjazdy) ?

Dlaczego tak ciężko mu zrozumieć mnie? Przecież doskonale wie jak mam. Ja ciągle go rozumiem, chciałam jechać z bratem już dwa lata temu ale zostałam bo On tu przejął od ojca działalność, teraz kiedy moglibyśmy pojechać razem (bo skoro jesienią nie ma pracy to po co ma tu siedzieć) on mi wyskakuje z ogromną dotacją i mówi, że to dla nas, że nie muszę pracować. A czy mnie ktoś do jasnej-ciasnej zapytał o zdanie? Czy ja tego chcę? NIE! Ja tego nie chcę, ja też chcę się rozwijać zawodowo, finansowo i wszystkie „-owo” razem wzięte.

Ja nie jestem z tych kobiet, których przeznaczeniem jest leżeć, pachnieć i wydawać kasę męża w galeriach na pierdoły. No i mam Mamę, której teraz ja muszę pomóc i zapewnić środki do życia. A poza tym nie chce być czyimś utrzymankiem, żeby kiedyś w kłótni nie usłyszeć „ty darmozjadzie!”. A w moim mieście i okolicach nie ma dla kobiet kompletnie żadnej pracy, no chyba że byłabym : ślusarzem, spawaczem, cieślą czy murarzem.

Tak czy siak to już postanowione. W sierpniu wyjeżdżam i jak to mówi moja Mama „jeżeli macie być dla siebie to będziecie”.

czwartek, 26 maja 2011

Zespół N.

Co zrobić kiedy nic się nie układa?
- Usiąść i płakać!

Gdybym mogła to rozpłakałabym się na dobre. Nic mi nie wychodzi.
Po pierwsze miałam dziś jechać zapisać się na egzamin ale... no właśnie zawsze musi być ALE. Miał jechać instruktor, inny kursant i ja. Wstałam sobie rano (wróć - przerwałam całonocne leżenie bo sen coś mnie ostatnio nie lubi) umyłam włosy bo na tym smalcu który miałam wykarmiłabym armię Wojska Polskiego, zjadłam śniadanie, wypiłam kawkę, wysuszyłam włosy, pomalowałam się, wyszłam z psem. O 9 miałam już schodzić na dół żeby na nich poczekać a tu telefon. Dzwoni Instruktor i mówi, że ten gość co miał z nami jechać jest niedostępny (czyt. nie ma nikogo w jego domu, on sam nie odbiera telefonu), powiedział, że poczeka jeszcze chwile i najwyżej umówimy się na plac bo jakbyśmy jechali sami to musiałby mi resztę godzin wypisać.
Dzwoni za chwilę i mówi, że ten chłopak najwyraźniej zapomniał bo napisał mu smsa, że jest w szkole i nie może odebrać. Szkoda że nie pomyślał np wczoraj że nie jedzie to byśmy wzięli kogoś innego.

Po drugie... moje damskie problemy. Byłam na wizycie kontrolnej (na którą czekałam 3 miesiące). Najpierw pani doktor powiedziała, że każda kobieta ma torbiele i większość o tym nawet nie wie bo to jakby naturalna rzecz. Zapytała tylko czy na chwilę obecną planuję dzieci, bo jeżeli tak to trzeba by było coś inwazyjnego z tym zrobić ( więc wnioski są proste),ale ja nie planuję dzieci przez najbliższe 5 lat.Obejrzała moje papiery i stwierdziła, że mam się nie martwić, wytłumaczyła mi dużo (czego nawet nie zrobiła poprzednia pani doktor) i była bardzo zdziwiona, że na tak długą przygodę z torbielami nie miałam jeszcze przepisanych hormonów.
Zbadała mnie na kozie, i po lewej stronie najwyraźniej ucisnęła tę torbiel bo aż podskoczyłam z bólu. Pani poprosiła, żebym poczekała na korytarzu, potem poszłyśmy na USG.
No i tam pani doktor trochę się wystraszyła, co prawda nic nie mówiła ale jej mina dawała jednoznaczną odpowiedź. Mam dwukomorową torbiel o charakterze krwotocznym. Dostałam skierowanie na CA-125 (wyszło w normie) i receptę z hormonami, mam się zgłosić najpóźniej za 3 miesiące do kontroli, jeżeli nie będzie poprawy będziemy usuwać to ustrojstwo bo pani doktor powiedziała, że z tym nie warto czekać, tym bardziej że w rodzinie byli i są rakowcy.
Hormony mam brać od pierwszego dnia cyklu.Czyli od wczoraj (oczywiście znów mi się okres spóźnił ale tym razem nie o 8 dni jak zwykle tylko o 4). Całe szczęście to jest niższa dawka więc muszę się tylko pilnować, żeby dużo nie jeść bo z moją tendencją do tycia mogłabym zaprzepaścić mój duży sukces.
W zimie mi się przytyło ale udało mi się w dwa miesiące z 74 kg zjechać do 67 :)
Jedyna rzecz która mi się udało.

Po trzecie w końcu... On, od soboty nie rozmawiamy ze sobą. Wczoraj w końcu popisaliśmy trochę smsy, tak jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi, pożartowaliśmy, pośmialiśmy się. Ale jedna krótka chwila wystarczyła, żebyśmy się znów pokłócili. Powiedziałam co myślę i na tym skończyła się dyskusja.

Całe szczęście Mama wraca 4 czerwca, więc nie będę sama w tym pustym domu. Mam straszne problemy ze snem, po raz pierwszy w życiu przykrzy mi się bycie samej w domu. Moja psychika najwyraźniej bardzo ucierpiała na tym wszystkim co się wydarzyło miesiąc temu. No właśnie dzisiaj mija miesiąc odkąd Łukasz nie żyje. Ja od tamtej pory mam problemy ze snem, z jedzeniem, ze spokojem wewnętrznym. Ciągle mam wrażenie, że nie jestem w domu sama. W dzień jest dobrze, ale kiedy przychodzi wieczór wpadam w przygnębienie, patrzę co chwilę na przedpokój jakby to mi miało dać gwarancję, że jestem sama i nic mi nie grozi. Mam okropne sny (jeżeli już uda mi się usnąć). Raz mi się śniło, że kłóciłam się z jakąś obcą mi dziewczyną i coś jej powiedziałam, ona wyszła do łazienki i długo z niej nie wychodziła. Postanowiłam to sprawdzić, kiedy weszłam do łazienki zobaczyłam ją martwą w wannie, przez resztę snu płakałam, że przeze mnie się zabiła.
A ostatnio chyba przeszłam samą siebie. Śniło mi się, że jest noc, jestem sama w domu i nie mogę spać. Nagle drzwi od łazienki zaczęły się otwierać i zamykać, więc wstałam żeby je zamknąć. Wróciłam do pokoju, ale za chwilę znów to samo. Więc wstałam i chodziłam po domu z pytaniami czego ktoś ode mnie chce. Wróciłam do pokoju i zastawiłam drzwi pufą, drzwi się uchyliły, znów zapytałam "czego ode mnie chcecie?" . Usłyszałam pukanie do drzwi i zawołałam "proszę" do pokoju wszedł Dupek, w ciemnych spodniach i bluzce w paski. Ja ze strachem zapytałam co on tu robi tak jakby on nie żył, jakbym miała tego świadomość. On podszedł do mnie, złapał mnie za dłonie i ze spokojem spojrzał głęboko w oczy mówiąc"przepraszam, bardzo cię przepraszam". Ja zaczęłam płakać i przytuliłam go, ze szczęścia że go widzę i z żalu że nie żyje. On poszedł ze mną do łóżka, utulił mnie do snu i znikł. Kiedy się obudziłam z tego upiornego snu, przez chwilę zastanawiałam się czy to jawa czy sen.
Dziś z kolei oka nie zmrużyłam, po prostu nie mogłam spać. Pewnie minie dużo czasu zanim wszystko wróci do normy, o ile w ogóle wróci.

Musiałam się gdzieś wygadać- wypisać, nie każdemu mogę powiedzieć o wszystkim co czuję, lub po prostu nie każdemu chcę o tym mówić. Czyżby blog był pewnego rodzaju terapią dla mnie i mojej psychiki?

wtorek, 10 maja 2011

eLka na drodze.

Dziś przekonałam się na własne oczy jak traktowani są kursanci prawa jazdy podczas ruchu drogowego. Dotychczas myślałam, że to mity kiedy słyszałam, że kierowcy z prawkiem w portferze poniżają i lekceważą kursantów. Szkoda, że tak bardzo się myliłam.
Sytuacja numer 1.
Wjechałam w drogę w moim mieście gdzie idzie procesja z drogą krzyżową, więc żeby się stamtąd ewakuować wjechałam za radą instruktora (super człowiek, prawdziwy nauczyciel) na parking przy chodniku i chciałam tyłem wycofać w prawo, żeby uciekać z tego rejonu. Wysuwam się zdecydowanie tak, że z daleka widać mnie wyraźnie. Nagle słyszę klakson z samochodu z tyłu - taksówkarz najwyraźniej się gdzieś zagapił bo zdążył wyhamować z metr od tyłu samochodu, którym kierowałam. Gość mnie obtrąbił i pojechał dalej.
Tyle, że mój instruktor bardzo nie lubi dyskryminacji kursantów i pan taksówkarz się pomylił i za dosłownie 15 minut jechaliśmy boczną ulicą miasta i po przeciwnym pasie jechał właśnie pan taksówkarz. Instruktor delikatnie skierował moją kierownicę do środka jezdni. Jakież to miłe było zobaczyć wystraszonego pana taksówkarza, który następnym razem przejeżdżając przy nas uciekał na pobocze :)
Sytuacja numer 2.
Jadę przez miasto w którym będę miała egzamin, jadę samochodem oznakowanym jako kurs prawa jazdy. Dojeżdżam do skrzyżowania gdzie ja mam pierwszeństwo, po mieście jeździmy 50 km/h więc tyle jadę a z drogi podporządkowanej wjeżdża sobie dosłownie mi przed maską "pan Rysiek" ( bo tak go sobie nazwałam takich pseudo kierowców) i jeszcze bezczelnie śmieje mi się w twarz, że jedzie głupia kursantka.
Sytuacja numer 3.
Także dziś, najzwyczajniej w świecie zgasł mi samochód ( jestem kursantem więc może mi się to zdarzyć). A "pan Rysiek" jadący za mną nie dość, że mnie wyprzedził tam gdzie nie mógł to jeszcze otrąbił.
Sytuacja numer 4.
Gwóźdź programu - kierowca tira tzw. "pan Rychu". Wracam już z owego miasta po którym uczyłam się jeździć i z naprzeciwka drogą krajową jedzie "pan Rychu", a dokładniej mówiąc środkiem. A robi to tylko dlatego bo widzi, że ja się go boję i uciekam autem w moją prawą stronę. Co z tego, że po swojej prawej ma on bardzo dużo miejsca, przecież można jechać sobie środkiem. To tylko tir...

Takich sytuacji z pewnością będzie więcej, tyle że co ci biedni kursanci są winni, że pozostali uczestnicy ruchu drogowego tak bezwzględnie ich traktują...


Kursant - też człowiek...

wtorek, 3 maja 2011

Strachy na lachy.

Strasznie się boję, zauważyłam, że zmieniłam się.
Boję się słów : śmierć, nie żyje, wisiał, powiesił się, odciął go, reanimował, zakopali go.
Na samo brzmienie tych słów trzęsę się ze strachu, niewiarygodne jest to jak wielki wpływ mogą mieć pojedyncze słowa na zachowanie człowieka.
Nic nie jest takie samo, a tym bardziej w świetle wszystkich okoliczności jego śmierci. Wiem, że on tego nie chciał. "Kochaj mnie i żyj tylko dla mnie" tak nie pisze osoba do swojej ukochanej, osoba która chce popełnić samobójstwo... Tak pisał do swojej dziewczyny.
Boże ja nadal w to nie wierzę, dziś o 17 minie tydzień jak pożegnał się z życiem. Mam nadzieję, że jak wróci moja mama to weźmie sprawę w swoje ręce bo jednego wujka już mi zabili i do tej pory nikt nie poniósł konsekwencji. Nie możemy pozwolić, żeby jego śmierć również nie została wyjaśniona.

sobota, 30 kwietnia 2011

Od Ciebie o krok.

Nie mam weny.
Święta, święta i po świętach.
Święta na pozór były nawet. W niedzielę poszłam ładnie do kościółka na rezurekcję potem poszliśmy do Dupka i spędziliśmy tam pół dnia, resztę niedzieli oczywiście spędziliśmy w łóżku... oglądając telewizję.
Poniedziałek Wielkanocny też u Muminka z jego rodzicami i chrzestnym objadaliśmy się przy stole a potem poszliśmy na działkę na basen. A karetki pogotowia cały dzień kursowały w tę i z powrotem. Pomyślałam o wujku (bracie mojej mamy) że mogłabym do niego zadzwonić, po co ma siedzieć w domu i znosić moją ciotkę która o byle co robi awanturę. Za chwilę jednak pomyślałam, że może jednak nie bo przecież ciotka może zrobić awanturę i Łukasz mój kuzyn coś odstawi. Na działce wyciszyłam się zupełnie i poczułam się taka lekka jak piórko. Po powrocie do domu szybko przebrałam się w piżamkę i położyliśmy się bo bardzo chciałam obejrzeć film o księciu królewiczu, który dziś brał ślub. Niestety filmu nie obejrzałam, bo zadzwonił mój wujek o którym pomyślałam. Myślałam, że chce przyjść czy co ale on powiedział, że mój kuzyn nie żyje, że się powiesił...
Serce stanęło mi w gardle a telefon dosłownie palił mnie w ucho i w dłoń. Miliony myśli przepłynęło mi przez głowę. Jak on mógł to zrobić, jakim prawem on to zrobił...
Musiałam powiadomić drugiego brata mojej mamy i co gorsza moją mamę. Jak do tej pory czas leciał jak głupi to te 3 dni ciągnęły się w nieskończoność. Wczoraj był pogrzeb. Ja nadal w to nie wierzę, widziałam klepsydrę, widziałam go w trumnie, wsypałam piasek w dół z jego trumną ale ja nadal nie potrafię w to uwierzyć. Tak mi ciężko o tym myśleć... Tak na dobrą sprawę w dalszym ciągu nie wiemy dlaczego to zrobił i w jaki sposób to się stało. Zrobił to na ławce w parku, na sznurowadle. Po moim mieście krąży tyle teorii na ten temat, że aż głowa pęka. Całe szczęście park jest pod monitoringiem więc myślę że prędzej czy później dojdziemy do tego jak to się stało. Nie potrafię dopuścić do siebie tej myśli, że jego już nie ma. Nie mogę jeść, nie mogę spać. Jestem tak bezsilna. Dlaczego ja w ten poniedziałek nie zadzwoniłam do wujka żeby przyszli z Łukaszem, może by tego wtedy nie zrobił. To się stało o 17 a ja pomyślałam po godzinie 16, może bym zdążyła...

sobota, 23 kwietnia 2011

Dawno mnie tu nie było, to fakt. Ale to nie znaczy, że nie tęskniłam do pisania. Szczerze mówiąc robiłabym to częściej ale… nie mam na to czasu. Jak wychodzę po 7 rano to wracam o 17 a czasem nawet o 19, więc jedyne o czym tylko marzę to o łóżku :)

Staż kończy mi się za tydzień, a co za tym idzie będę bezrobotna więc będę miała więcej czasu na blogowanie.

Znów zbliżają się Święta, a ja znów będę sama. Mama od 4 tygodni jest w Niemczech i wraca na początku czerwca więc Święta spędzę w towarzystwie psa i dogorywającego chomika :) Przyjdzie też Dupek ale po swoim śniadaniu.

Zamierzam pierwszy dzień świąt spędzić na działce, będzie piękna pogoda ( nie ma opcji żeby było inaczej), rozpalimy grilla i będziemy leniuchować na świeżym powietrzu.

Między nami? Inaczej, jakby lepiej. Zaczął dotrzymywać słowa związanego z kwestią, która jest dla mnie bardzo ważna. Nie wiem na jak długo. Póki co cieszę się dniem dzisiejszym.

Ciąży na mnie obawa w związku z moją przyszłością, a raczej z jej brakiem. Kończy mi się staż, pracy nie ma nawet w warzywniaku, a mama nie będzie w nieskończoność jeździć do Niemiec.

Wyjazd biorę pod uwagę tylko jak to wszystko pogodzić.

Mnie znów spóźnia się miesiączka, mija już siódmy dzień, martwi mnie to trochę bo to znaczy, że torbiel znów wybredza, a wizytę mam dopiero 12 maja (czekam już 3 miesiące:/). Tym razem udało się zapisać do pani doktor, która przeprowadzała mi pierwsze badanie po tym jak pękł mi torbiel 2 lata temu. Mam nadzieję, że ta pani mi coś zaradzi bo o poprzedniej wolę się nie wypowiadać…

Aaaa no i na prawo jazdy się zapisałam :)

Wesołych Świąt moje kochane! :)

wtorek, 1 marca 2011

Dupek: Zrobisz coś dla mnie?
Ja: Zależy o co chciałbyś mnie poprosić.
Dupek: A przyjmiesz ten pierścionek? Wyjdziesz za mnie?
...
Ja: Tak.

I tym oto sposobem jesteśmy oświadczeni, w czwartek, w kinie na seansie "Och Karol 2". Tak bez przygotowania, bez uprzedzenia, ni z gruchy ni z pietruchy.
Nie było żadnych okrzyków radości, łez szczęścia czy coś, zdziwienie było i to ogromne. Po tych wszystkich kłótniach i innych nieprzyjemnościach nagle takie wydarzenie. I od tego czasu wszystko się zmieniło o 180 stopni. Tak jak odzwyczaiłam się od czułości, uśmiechów i innych wygłupów w jego obecności tak teraz mam tego aż za nadto. Owszem po paru chwilach jak to do mnie dotarło zaczęłam się cieszyć, ale cały czas nurtuje mnie pytanie: Dlaczego tak nagle, od tak? Przecież 2 dni przed stoczyliśmy kolejną wojnę. Być może to pod wpływem tego, że przeczytał moją rozmowę z koleżanką na fejsie na temat tego jaką decyzję podjęłam.
Ale dziś o tym nie myślę, cieszę się pierścionkiem :) Tym bardziej, że za dwa tygodnie czeka nas rozmowa na temat tego co postanowiłam.
__________________________________________

P.S. Troszkę tu zaniedbałam swoje obrządki, ale obiecuję, że się poprawię :) Blogi odwiedzam choć nie zawsze komentuję.

sobota, 29 stycznia 2011

Emocje to na ogół podłoże, stan ducha w którego władaniu jest każdy człowiek. Teoretycznie rzecz biorąc jest to tylko wytwór wyobraźni który pojawia się wraz z nadchodzącymi kłopotami, radościami i tym podobnie. Czy możliwe jest zatem aby owe emocje, owy twór wyobraźni dyktował nam zachowania typu łzy, śmiech, złość? Otóż na moją zgubę to wszystko idzie właśnie ze sobą w parze. Czas płynie, wszystko mija, ta sama woda w rzece drugi raz się nie powtórzy. To wszystko tylko slogany, jeżeli tak to dlaczego wydarzenia powiedzmy sprzed pięciu, siedmiu czy dwóch lat nadal wpływają na nasze życie skoro wszystko mija?
Dziś po dwóch latach od pewnego incydentu spotkałam pewną osobę, zamieniłam z nią parę (dokładnie dziewięć) słów i choć wszystko mija, tej samej wody nie będzie - to wszystko wróciło. Strach, te EMOCJE i to wszystko co się wydarzyło. Wcześniej widziałam ją twarzą w twarz, przelotnie ze trzy razy, wymieniłyśmy nawet krótkie "cześć", ale dziś kiedy zobaczyłam jej zdziwienie w miejscu w którym byłam i kiedy musiałyśmy wymienić te dziewięć słów - znów czułam się jak wtedy. Co prawda nie tak dobitnie jak wtedy, w mniejszym stopniu ale się poczułam.
Jak dużo musi minąć żeby tak na dobre wymazać dany epizod z życia? Mówią, że psychika ludzka jest najlepszym sejfem na świecie nie da się z niej nic od tak po prostu wyrzucić. Ten kto to pierwszy powiedział powinien dostać nobla czy inna ważną nagrodę.
Są na szczęście osoby, które pomagają nam w mniejszym stopniu przeżywać otaczającą nas rzeczywistość, często w takich przypadkach dostajemy dowody na to jak bardzo komuś na nas zależy, wspierają nas i podnoszą na duchu, ale czy ich wsparcie wymazuje choć część tego co się dzieję i tego co odczuwamy? nie sądzę, oni są jak materac, który amortyzuje upadek.
Ja jednak na twardym spać nie umiem i ciągnę ten materac pod siebie całymi garściami :)

P.S. Chaotycznie, wiem ale to co pisałam dyktowało mi serce :)
Pozdrawiam.