piątek, 29 lipca 2011

One Lovely Blog Award.


Z reguły nie lubię takich zabaw, ale tej reguła może być całkiem zabawna :) 7 rzeczy których o mnie nie wiecie:
1. Jestem facetem :) - żarcik :), ale momentami czuję się jak facet, spodnie, trampki (mam tylko jedną spódniczkę i bardzo się z nią gniewam), morski to dla mnie zielony, chabrowy to niebieski, a fuksja to po prostu róż.
2. Mam arachnofobię, do tego stopnia, że paraliżuje mnie sama myśl o pająku który miałby przy mnie przejść.
3. Martwię się na zapas :D ale aż do przesady.
4. Jak miałam 12 lat to bez Mamy wiedzy zapisałam się do szkoły muzycznej a potem na Małą Miss i zostałam Miss uśmiechu.
5. Nie jestem obrzydliwa :D można przy mnie opróżniać nos, wymiotować czy też się załatwiać. Nie przeszkadza mi to, nawet wtedy kiedy jem.
6. Lubie rozmawiać sama ze sobą. Czasem trzeba porozmawiać z kimś inteligentnym :D
7. Lubię czarninę :)

Żeby Was poznać  muszę wybrać 7 osób:
1. Iza (tylkopieprzisól)
2. Chata Franki
3. Limoncella
4. Cytrynowaona
5. Nabi
6. DziewczynaM
7. Agnieszka

czwartek, 28 lipca 2011

Bo marzymy :)

Tak jak 3 lata temu grzmiał we mnie instynkt macierzyński, tak teraz grzmi chęć mieszkania razem z Dupkiem. Tym bardziej, że nie zapeszając ostatnimi czasy jest normalnie i w niektórych sytuacjach gdzie kiedyś była by awantura teraz jest po prostu śmiech.
Planujemy, wybieramy :) uzgodniliśmy, że będziemy szukać (tzn. ja bo jak tylko podejmę tam pracę to od razu wynajmę mieszkanie) mieszkania z dwoma sypialniami, salonem, kuchnią i łazienką. A te dwa pokoje dlatego bo jak się popsioczymy albo będziemy chcieli odpocznąć od siebie to każde z nas będzie miało swój pokój :D
Wybraliśmy też kolory ścian w pokojach, w sypialni oczywiście mój czerwony, w drugiej sypialni latte z czekoladą, w salonie żółty a kuchnia łososiowa :) jeszcze przedpokój ale to już wyjdzie w praniu :)

W piątek bratanek ma drugie urodzinki, stwierdziłyśmy z Mamą, że zrobimy pyszny tort z imieniem mojej bratanicy i bratanka. Dzieciaki wszystko mają więc po co kupować coś co dołączy do pierdół walających się po pokoju w bałaganie.
Do wyjazdu zostało 9 dni, nie wyobrażam sobie pożegnania z Nim, ale za to wyobrażam sobie powitanie na lotnisku kiedy po niego pojadę :)

wtorek, 26 lipca 2011

To co dobre szybko się kończy.

Po weekendzie bardziej rozleniwiona jestem niż kiedykolwiek :)
Pierwszy raz od X czasu spędziliśmy razem, cały weekend. Siedzieliśmy w domu bo pogoda nie dopisała ale i tak było super. W sobotę wysprzątaliśmy całe mieszkanie łącznie z tapetowaniem łazienki. Wieczór przeleżeliśmy przed telewizorem. W między czasie Mama kierowała mojego brata przez telefon, który jechał z Anglii.
Niedziela zleciała nam na wyczekiwaniu mojego brata i jego rodzinki, radościom nie było końca kiedy zajechali na podwórko, ale byli zmęczeni to wypili herbatkę i pojechali do bratowej rodziców położyć się spać, nic dziwnego ponad 24 godziny jazdy (mnie czeka to samo, bo przecież z nimi wracam za 2 tygodnie). Kiedy oni pojechali, położyliśmy się spać, bo ten padający deszcz za oknem zadziałał na nas jak gaz usypiający.
Żal nam było rozstawać się na wieczór kiedy Dupek musiał iść do domu. Wczoraj też rozmarzyliśmy się troszkę o naszej przyszłości, o mieszkaniu, o samochodzie i o wspólnym życiu.
Chciałabym żeby wszystko poszło po naszej myśli, mimo małych awersji ale nie chcę o tym pisać, chcę żeby to były tylko moje wymysły.
Dzisiaj pół dnia spędziłam z moimi "anglikami". Zrobiłam bratowej paznokcie, mój brat popsuł nawigację bo okazało się, że za każdą nową mapę trzeba płacić 25 funtów. Dwuletni bratanek ukochał sobie mój rowerek treningowy do tego stopnia, że urwał licznik, a bratanica pochłonęła się bajkami na mini mini.
Niedawno pojechali do rodziców bratowej, Mama zaraz poszła się położyć a ja łapię wenę, bo chęć do pisania jest ale składnych myśli ani trochę. Już odzwyczaiłyśmy się z Mamą od domu pełnego dzieci i ludzi :)

P.S. Dzisiaj mijają 3 miesiące od śmierci mojego brata ciotecznego,  dziwne... dla mnie nadal to tylko pomnik z jego zdjęciem.

sobota, 23 lipca 2011

Łysy grzywą o kant kuli.

Czasem chodzę do Gabinetu, kiedy moja była szefowa chciałaby mieć wolne, bądź ma jakiś ważny wyjazd. Od niedawna u fryzjerek pracuje „Nowa” (tak ją nazwijmy). Jeszcze nigdy nie widziałam tak zmiennej osoby. Byłam już parę razy w ciągu miesiąca i za każdym razem kiedy z nią rozmawiam po prostu nie wiem jak mam się nastawiać na każde jej słowo.
Na przykład, wchodzi do socjalnego uśmiechnięta i kiedy opowiadam o koleżance która ma słowotok w związku z przekleństwami ona po prostu wcina „Ja też klnę i żyję”.
Nowa: ja wcześniej nie przeklinałam, dopiero jak tu przyszłam to zaczęłam przeklinać.
Ja: To cię nauczyły :)
Nowa: Ja szybko chłonę wiedzę, wszyscy mi mówią że tego co nie trzeba się uczę szybko.
 Parę minut wcześniej dziewczyny jadły pizzę, ja sobie wyjęłam z torby 2 bułki i zaczęłam je smarować pasztetem. Wcześniej nic nie jadłam, po prostu nie byłam wcale od rana głodna, z reszta przy mojej fobii związanej z odchudzaniem to normalne.
Fryzjerka: A ty dalej się odchudzasz mówisz?
Ja: No mam jeszcze za dużo na brzuchu, same ćwiczenia nic nie dadzą, trzeba wyeliminować zapychacze z jadłospisu.
Nowa: Ty to mnie rozbrajasz non stop nawijasz o odchudzaniu, a co chwilę jesz jakieś kanapki.
Ja:  yyy :/ (poczułam się jakbym dostała gaśnicą w głowę)

Pani Nowa potem w kolejnej konwersacji stwierdziła, że jest jak blondynka z kawałów, ale z jaką dumą to oznajmiała :]
Dobrze, że dziś byłam ostatni raz bo nie „zniesę” więcej tej fajności na siłę demonstrowanej przez Nową.
_________________________________________

Ostatnio przekonałam się jaki jest naprawdę mój własny, rodzony z krwi i kości ojciec. Tylko w dziuplę szpaka ciśnie się na usta.
Tydzień temu dzwonił do nas i oznajmił, że od poniedziałku idzie do pracy (najwyraźniej już odpoczął po poprzedniej pracy, 9 miesięcy odpoczynku i intensywnego chlania chyba starczy). Więc ja uradowana, że być może wesprze mnie i poda pieniądze na leki dla mnie na zapas, bo wciąż muszę je brać, no i Mamy o pustym portferze nie zostawię.
Od poniedziałku nie dzwonił, nie zdawał relacji ja w nowej pracy więc ja przed wczoraj zadzwoniłam do niego z prośbą aby poszedł do budki telefonicznej bo na stacjonarne za granicę płacę 35gr.
Podczas rozmowy wyczułam, że jest wypity i to porządnie.
Ja: i jak tam nowa praca? Opowiadaj.
Ojciec: nie ma pracy. Ze względów zdrowotnych.
Ja: jak to nie ma pracy?
Ojciec: no nie ma pracy, mam za wysokie ciśnienie i powiedzieli, że nie mogę pracować.
Ja: a pić możesz?
Ojciec: jak pić co ty gadasz?
Ja: myślałam że mi pomożesz, nie jestem tu już ubezpieczona a muszę iść do lekarza, nie mam na leki a są bardzo drogie, no i na bilet nie mam (wie że się wybieram ale nie wie że jadę z bratem, myśli że jak uzbieram na bilet lotniczy to przylecę dopiero).
Ojciec: Nie pomogę ci! Mama dawno już mnie olała, ty też.
Ja: Mama cię olała? A kto ci gnoju pieniądze wysyłał? Kto wziął pożyczkę żebyś jechał jak pan? Mama i ja!
Ojciec: no i dobrze! DOWIDZENIA!

Tak to tatuś dba o córeczkę. Już go o nic nie poproszę, miał mi załatwić pracę dodatkową tam, nie chcę!
Już ja mu pokaże jak tam pojadę. Nie ma córki, nie mam ojca.
Znów jesteśmy z Mamą zdane tylko i wyłącznie na siebie, jak zawsze z resztą.
_________________________________________

My? Hmmm rozmawiamy, ustalamy. Stanęło na tym, że ja jadę z bratem, a Dupek dojedzie jak znajdę pracę i wynajmę mieszkanie, żeby nie było lipy, bo tam więcej kabli niż w SB, na moją bratową własny brat doniósł jakieś paszkwile do urzędu i z tego tytułu miała nieprzyjemności. Zrobimy to jak należy. Dupek w tym czasie tutaj w Polsce przetłumaczy wszystkie uprawnienia na język angielski i chociaż trochę słownictwo podszkoli.
Kocha mnie, i chce by było dobrze. Ja też kocham, ale strach że wszystko się popsuje hamuje mnie przeogromnie. Wiem, że jak będzie tak jak jest teraz to przetrwamy dobrze :)
Więc chwilo trwaj :)


Jak to powiedziała Nowa na temat zazdrości mężczyzny o kobietę „Z tym da się żyć – coś o tym wiem” :D


czwartek, 21 lipca 2011

W kinie w Olsztynie :)

Mama: No ale zobacz zaręczyny "W kinie w Olsztynie kochaj mnie"
Ostatnio obgadywałyśmy z Mamą Dupka i Mama wymyśliła, że nasze zaręczyny będą miały nazwę w myśl piosenki Brathanków tyle że inna miejscowość "W kinie w Olsztynie". Mama Potrafi wymyślić :)
________________

Z Mamą od poniedziałku nawiedzałyśmy dzień dnia właśnie Olsztyn, w poniedziałek miała tomografię głowy z kontrastem. Mama jak to Mama nie lubi kłucia więc poprosiła o to żeby pielęgniarka zostawiła jej welfron bo przecież we wtorek miałyśmy wrócić na tomografię klatki piersiowej, więc po co niepotrzebnie kłuć :) Czeka nas jeszcze jedna wyprawa do Olsztyna ale dopiero 2 sierpnia. Dobrze, że jeszcze przed moim wyjazdem bo muszę porozmawiać z onkolog czy mogę na spokojnie jechać do Anglii.
________________

Ja: a to kto był tą umowę w durnym orendżu podpisać ty czy mama?
Dupek: Ja
Ja: no to mnie okłamałeś bo mówiłeś, że mama
Dupek: No bo mama była
Ja: no to w końcu ty czy mama?
Dupek: no mówię przecież.
Ja: no to kto w końcu?
Dupek: wszyscy
Ja: !!!!!!!!!!
Dupek: nie, żartuje. Mama była.

Tośmy się dogadali.
Zabić, poćwiartować, rzucić lwom na pożarcie ;)

sobota, 16 lipca 2011

Matka.

Ostatnio dużo myślę na temat tego jak wyglądało, wygląda i wyglądać będzie moje życie. Po części moje przemyślenia spowodowane są wczorajszym dniem.
Po tym jak moja mama urodziła mnie zapadła w śmierć kliniczną. Obudziła się po kilku godzinach na korytarzu szpitalnym, z kartką na dużym palcu, przykryta białym prześcieradłem. Nie szła tunelem w stronę światła, szła po pięknej łące z pięknymi kwiatami, widziała statek ze zmarłymi członkami rodziny ubranymi na biało, jej tata chciał żeby poszła z nim na pokład statku ale jej mama kategorycznie jej tego zabroniła, że to jeszcze nie jej czas. Mama wróciła do życia. A co by było gdyby nie wróciła? co by było gdyby wtedy zmarła?
Jakie byśmy mieli z moim bratem życie, z ojcem alkoholikiem na stanowisku opiekuna? na pewno wylądowalibyśmy w domu dziecka, odebrano by nas z domu i nie poznalibyśmy tylu wspaniałych uczuć jakie poznaliśmy. Jedna osoba a potrafi odmienić całe życie, jedna osoba a potrafi uratować wszystko co jest ważne w życiu, Matka.
_____________________________________________________

Ostatnio stwierdzam, że im bardziej poznaję ludzi tym bardziej kocham zwierzęta. Mam znajomą, radcę prawnego. W połowie czerwca pisała egzaminy na tytuł mecenasa. Jest to osoba o ciężkim charakterze, na pozór mądra, traktowana była jako przyjaciel. Tylko cóż to za przyjaciel co wiecznie mówi tylko o swoich problemach ale żeby posłuchać o czyichś zmartwieniach to mowy nie ma. Każde jej niepowodzenie, każdy żal smutek jest omawiany przez nią przez cały wieczór który zazwyczaj trwa od 18 do 02:30 w nocy i nikt nie ma prawa nawet wspomnieć, że też ma problem bo ona nawet tego nie wysłucha. Żeby przygotować się do tego egzaminu wzięła 3 miesiące zwolnienia z pracy (pracuje przy burmistrzu jako radca prawny). Dziś się złapałyśmy, była awantura między nią a moją mamą i mną.
Dzisiaj w Izbie Radców Prawnych było ogłoszenie wyników testu mecenaskiego z czerwca,owa koleżanka nie zdała tego egzaminu. Kiedy przyszła do nas diabeł w nią wstąpił, to jest człowiek który smutki zatapia w alkoholu, więc przyszła po paru głębszych, zapłakana z pretensjami. Cały czas rozmawiała przez telefon ze wszystkimi możliwymi koleżankami tak jakbyśmy my nie istniały, na przemian płakała i śmiała się, aż w końcu mama żeby rozładować atmosferę zmieniła temat. Zaczęła mówić o tym, że w szkole które jest w sąsiedztwie budują orlik i zagrodzili całe przejście do centrum i trzeba iść na około więc zaczęłyśmy się zastanawiać czy to będzie na stałe czy tylko na czas budowy. A nasza koleżanka zaczęła na Mamę krzyczeć, że to nie mamy sprawa, że to nie jej chodnik i że ma się "odpierdolić" bo "gówno" ją obchodzi jakiś chodnik. Tego było już za wiele, zwróciłam jej uwagę, że nie jest u siebie  i żeby uważała na ton swojego głosu. Mama wyszła z pokoju a ona zaczęła się na mnie dosłownie drzeć. Kiedy po raz enty powtórzyła że ma to gdzieś to ja jej powiedziałam że też miałam w "dupie" jej problemy i egzaminy o których mówiła godzinami ale nic nie mówiłam bo rozumiałam, że musiała to z siebie wyrzucić, że na tym polega przyjaźń, że jedno słucha drugiego i na odwrót. "Przyjaciółka" się oburzyła i stwierdziła że ja tkwię w bagnie i że już nigdy do nas nie przyjdzie, co miałam powiedzieć, powiedziałam "no i dobrze, i nie przychodź". Ubrała się i wyszła.
Albo ktoś tu nie zna znaczenia słowa "przyjaźń" albo ja jestem głupia...

czwartek, 14 lipca 2011

Dzień w którym zaczęło się życie.

"przyszła na świat dokładnie w dniu w którym się urodziła. Ważyła 3420 bez kości. Lekarze myśleli, że jest dziewczynką i tak się już jakoś tak przyjęło" :)
Dziś są moje urodziny, zawsze czułam się tak radośnie, każdego roku wyczekiwałam tego dnia, a dziś? dziś odczuwam to jak zwykły normalny dzień. Kolejne -dzieścia  mija ja z bicza trzasł. W tym roku spełniło się moje marzenie, mam prawo jazdy, jadę do Anglii, tej wymarzonej, tej wytęsknionej. Czegóż chcieć więcej?
Dziś zdałam sobie z tego sprawę, że to co na pozór było niemożliwe powoli się ziszcza :)
Owszem miłość jedzie na wozie, często jest pod wozem, ale po to pędzie czas, po to wszystko się zmienia jak w kalejdoskopie, żeby jeszcze wszystko się poukładało.
Póki co żyję :)
Ostatnio byliśmy u Jego chrzestnego za Ostrołęką, przepiękna miejscowość nad Narwią. Poszliśmy pozwiedzać, popodziwiać tereny przy rzece. W pewnym miejscu las był tak magiczny, tak piękny jak nie przesadzając w filmie "Zmierzch".
Chcielibyśmy tam pojechać na weekend, ale w ten weekend On ma dużo pracy, a w przyszły ja idę do Gabinetu troszkę dorobić w czwartek i piątek. Niby żaden problem ale nie mielibyśmy pojazdu późnym popołudniem. No i tu nie mamy konsensusu.

Jutro chciałabym pojechać do lasu, może znalazłabym kanie. To jedyne grzyby, które uwielbiam, jak byliśmy w Dzbeninie pewna kobieta wracała z lasu z jednorazową reklamówką wypełnioną kaniami :)

Pogoda jak zwykle nas rozpieszcza, jeden dzień upału a następne deszczowo-burzowe.

Miłego dnia :)

P.S. A że dziś znów zaczyna się moje życie to pożegnałam onet na wieki wieków amen, już nie ma przerwanej lekcji muzyki :)

wtorek, 12 lipca 2011

Denerwuje mnie.

Dużo rzeczy mnie denerwuje, czasami myślę, że lepiej byłoby wymienić to co mnie nie denerwuje...
Denerwuje mnie, że wszystkiego muszę wysłuchiwać po milion razy tego samego, że nie ma żadnego innego tematu jak ten "co było rok temu". Jak słyszę pewne imiona, pewne nazwy, pewne wspomnienia to aż scyzoryk otwiera mi się w kieszeni. Denerwuje mnie to, że nie mam za grosz prywatności, że cały czas dyktuje mi się co mam robić i że często jak powiem swoje zdanie to jest ono krytykowane.
Chyba za dużo dałam sobie skakać po głowie, za bardzo chciałam być dobra, która zniesie wszystko i wszystko wybaczy. Teraz już wiem, że dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane, piekło które przeżywam. Piekło które mam nadzieję się skończy za 25 dni.

Denerwuje mnie też ta mucha, która każdego ranka bzyka mi nad uchem i mimo tego, że ją co chwilę odganiam to ona milion razy wraca w to samo miejsce.
Denerwuje mnie pogoda, dlaczego nie może być jak kiedyś? w dzień ciepło a w nocy chłodno.
Wychodzisz z domu jest ciepło, idziesz 5 minut i nagle zaczyna padać deszcz.
Denerwuje mnie, że wszystko jest takie drogie, dziś kupiłam 4 rzeczy, banalne, nie jakieś exclusive i zostawiłam 30 zł.
Denerwuje mnie, że każdy mówi "jak się chce to się pracę znajdzie i trzeba ją szanować", ej helloł szukam już ponad 2 miesiące i nic nie znalazłam.
Denerwuje mnie, że ... no właśnie, nie denerwuje mnie, że jem normalnie a nawet więcej i nie tyję :)

poniedziałek, 11 lipca 2011

niedziela będzie dla nas.

Niedziela, siódmy dzień tygodnia. Zazwyczaj tego dnia oddaję się błogiemu lenistwu. Dziś jednak musiałam ruszyć 4 litery, umyć włosy, pomalować się i iść do jego siostry na urodziny ( nie uśmiechało mi się za bardzo ale cóż...). Kupiłam jej kwiaty u cioci (gdzie całe szczęście dostałam zniżkę- jak zawsze) i poszliśmy do jego domu. Było kameralnie, rodzice, kuzynka z mężem i dzieckiem, ona i my.
Nie wiem czemu ale od początku nie przypadłyśmy sobie do gustu, często wysłuchiwałam co wolno a co nie, że trzeba się uczyć, że jak się jest chorym to trzeba siedzieć w domu i takie tam umoralnią. Ale zaraz, ja nie o tym chciałam.
Posiedzieliśmy, zjedliśmy obiad a potem On wpadł na pomysł, że skoro mam już te prawo jazdy to najlepiej będzie jak od razu zacznę jeździć. Tak więc wzięliśmy jego samochód i jeździłam sobie z 3 godziny po mieście. Jakież to było moja zdziwienie kiedy jego tata zwrócił szanownej siostrze uwagę, że "xyz ma prawo jazdy od czwartku i zobacz jeździ a ty już 6 lat masz i nawet po mieście nie pojeździsz".
Tak, święta siostra ma prawko od 6 lat i boi się jeździć, a taka to ona idealna przecież.
Zawsze to ja przecież byłam ta zła, ja Go namawiałam do złego, przeze mnie nie zdawał matury,
A tym czasem ta zła, która tylko dlatego jest zła bo dużo przeszła w życiu radzi sobie bez dobrze płatnej pracy i nie marnuje czasu :)


Odliczam i odliczam i strasznie doczekać się nie mogę.

piątek, 8 lipca 2011

Kontrola.

W dniu dzisiejszym wyszłam z siebie i stanęłam obok. Miałam na dziś wyznaczoną kontrolę u ginekologa. Doktor przyjmowała od 15 więc tak też wyszłam z domu bo w pierwszej kolejności wchodzą kobiety w ciąży więc nie było sensu koczować parę godzin wcześniej pod gabinetem. Kiedy przyszłam było przede mną 6 ciężarnych i 4 nieciężarne. Zajęłam kolejkę i usiadłyśmy z Mamą na ławeczce. Pani doktor spóźniła się o godzinę. Porozmawiałam sobie z dwiema koleżankami, które spodziewają się maluszków. Myślałam, że dziś pójdzie mi tak szybko jak ostatnio ale... przychodziły sobie panie, które wchodziły bez kolejki, bo one chcą tylko o coś zapytać, a osoba której miała być kolej nie wyrażała nawet słowa sprzeciwu. Wnerwiało mnie to niemiłosiernie bo przecież ja też przyszłam o coś zapytać, a mimo to nie pchałam się po chamsku. Najbardziej wyprowadziła mnie z równowagi pani (chuda jak szczapa, wystrojona, w szpilkach, spodniach rurkach i bluzce z dekoltem), która wparowała na korytarz, ustała przy drzwiach i kiedy wyszła z gabinetu pacjentka ta weszła do gabinetu mówiąc z wyższością "ja jestem matka karmiąca".
A ja jestem kobietą z torbielą i też chcę wejść pierwsza!
Po prawie czterech godzinach czekania weszłam do gabinetu. Dostałam receptę na hormony i zostałam poproszona o udanie się pod pracownie USG (w szpitalnej poradni "K"  nie ma aparatu do USG, trzeba iść na oddział diagnostyki i czekać tam aż pani doktor w poradni przyjmie wszystkie pacjentki i dopiero przyjdzie zrobić USG). Czekałam tam z jedną z wcześniej wspomnianych koleżanek, z która chodziłam przez 9 lat do jednej klasy. Powspominałyśmy dawne czasy i poplotkowałyśmy.
Wysiedziałam w szpitalu ponad 5 godzin. USG niestety nie pokazało żadnej poprawy, nadal mam tę koszmarną torbiel, dwumiesięczna kuracja hormonalna nie dała nic prócz krótszej miesiączki i braku bóli przedmiesiączkowych. W związku z tym czeka mnie dłuższa przygoda z pigułkami, a jeżeli w dalszym ciągu nie będzie poprawy będzie trzeba operować. 
Mama bardziej się zmartwiła ode mnie. Kobiety latami leczą takie dolegliwości, więc po dwóch miesiącach nie ma co spodziewać się cudu. Cudów po prostu nie ma... Tak czy siak w listopadzie muszę przylecieć chociaż na 3 dni, żeby iść do położnej, która ustali czy zostanę przyjęta w poradni "K" czy bezpośrednio na oddziele.

Od wyjazdu dzieli mnie 29 dni :) nie mogę się już doczekać, każdą chwilę wypełnia mi myśl o wyjeździe.

P.S. Proszę wszystkich domowników o zmianę w linkach adresu mojego bloga, bo chciałabym już skasować z onetu poprzedniego bloga, jak przeprowadzka to przeprowadzka :)
Już powoli się tu usadawiam, tylko wnerwia mnie godzina dodania posta muszę wchodzić w lokalizację pod postem w edytorze i szukać Polski. Bo jeżeli tego nie ustawie to post dodaję o 00:00 a godzina dodania to 15:08 dnia poprzedniego :D Ale każde początki są ciężkie, damy radę :)

środa, 6 lipca 2011

po przeprowadzce.

Siedziałam do 2 nocy i przeprowadzałam się tu z onetu, przeniosłam prawie całe archiwum, prawie czyli ominęłam wszystkie posty które nie miały sensu. Wzięłam ze sobą najważniejsze wydarzenia mojego życia. Tak przeglądałam to moje prawie trzyletnie archiwum i zauważyłam pewien schemat, -dobrze, gorzej, źle, tragicznie, lepiej, dobrze...- itd. Czy nie można zmienić tego schematu i napisać tylko pozycję -dobrze- ? Najwyraźniej życie musi takie być bo inaczej by nam się znudziło.
Póki co jestem tu, na razie mi się tu spodobało i co najważniejsze mogłam wziąć swoje przeżycia bez naruszania ich dat, a ja jestem bardzo sentymentalna więc nie musiałam się żegnać ze wszystkim co tkwiło w zapiskach na onecie.

Moja sytuacja delikatnie się zmieniła, myśl o 6 sierpnia nastawia mnie pozytywnie. Z Nim rozmawiałam, widujemy się nawet ale sprawa się nie wyjaśniła do końca, wiem tylko jacy podli potrafią być ludzie.Za grosz smaku i za grosz jakichkolwiek zasad moralnych. Wynika z tego, że pochopnie oceniłam całą sytuację, ale tak czy siak chce zobaczyć osoby które bardzo obraziły mnie i moją Mamę.

Patrząc na ostatnie wydarzenia takie miałam polaków dorosłe rozmowy, że w małej głowie to się nie zmieści. Już nie istnieją żadne dotacje dla biznesmenów, już nie ma uprzedzeń i strachów w związku z nieznanym. Nagle jest gotowy rzucić wszystko i jechać do Anglii byle tylko mnie nie stracić. Ostatnio fakt mamy straszny kryzys, powiedziałam nawet o końcu naszego związku bo już nie mogę wytrzymać. Niekorzystna wręcz pogrążająca go działalność osób trzecich chyba uświadomiła go, że mam gdzieś co dalej z nami będzie, a tym samym uświadomiłam go że jadę z moim bratem. Nagle znikły cudowne plany biznesu w Polsce i o ile będzie miał możliwość nagle chce też tam pojechać... Heloł czy ja jestem głupia czy jemu się pokręciło? Korzystając z okazji wyrzygałam mu co o nim myślę, co mnie w nim wnerwia i że myślę o rozstaniu, dałam ultimatum, albo zacznie się zachowywać jak dorosły człowiek (za którego się uważa) albo żegnalski i że ten czas zanim ewentualnie mógłby do mnie dojechać ma mu posłużyć na zastanowienie się nad swoim durnym zachowaniem.
Witam w moim nowym mieszkaniu, mam nadzieję, że dalej będziecie moimi Domownikami :)

poniedziałek, 4 lipca 2011

i nagle okazuje się, że wszystko w co wierzyłaś było wielką ściemą

Ściema, jedna wielka ściema. Wszystko w co wierzyłam jest jedną wielką ściemą. Aż szkoda mi słów. Jak można być takim obłudnym oszustem... Czym sobie na to zasłużyłam? czy kochałam zbyt mocno? czy za dużo z siebie dawałam?
Myślałam, że dwulicowość i zdrada to obce dla niego zagadnienia. Jednak zna je tak dobrze, że doskonale wciela je w życie.
Definitywnie zamykam ten rozdział życia. Już nigdy nie zaufam i nie oddam siebie ani swojego złamanego serca żadnemu mężczyźnie. Wolę być sama, sama siebie nie zranię i nie wyrwę własnego serca...

________________________________________________
Dopisek:
Zastanawiam się nad przeprowadzką na portal blogspot.pl. Proszę użytkowniczki tego portalu czy zmiana na ten potral poszła na lepsze czy na gorsze?

sobota, 2 lipca 2011

Tak samo jak potrafimy być zabawni, tak samo potrafimy być potworni, tzn on.
A wszystko przez to ze jadę do Anglii, bo jak ja śmiem. Boże dlaczego ludzie są takimi egoistami. Było tak wspaniale, wygłupialiśmy się, przytulaliśmy i masę innych. Ale że życie jest jak kalejdoskop to wszystko musi się zmienić i trzeba poniżyć mnie we wszystkich aspektach związku "partnerskiego". Nie będę pisała ze szczegółami bo na samą myśl robi mi się niedobrze.
W każdym bądź razie zostałam poniżona, zbezczeszczona, nie zdziwiłabym się gdyby okazało się że zdradzona...
A wszystko przez to, że jadę, że ja na ten pomysł wpadłam i że w końcu chce coś osiągnąć, poza głupim stażowym i wiecznym ciułaniem od pierwszego do pierwszego.
Nie jest mi przykro, nie płaczę, nie zamykam się w sobie, po prostu jestem obojętna i zdziwiona że jest on w stanie do takiego stopnia poniżyć drugiego człowieka, co więcej - "narzeczonej".