czwartek, 13 stycznia 2011

Cudowny mój

Postanowiłam wyjść na dwór i pospacerować. Poszliśmy ze znajomymi w dłuższą wędrówkę. Szliśmy przez park, który był połączony z boiskiem przy szkole podstawowej. Jak nigdy dotąd dostrzegłam ilość rosnących tam drzew i choć był to przełom wiosny i lata wszędzie było tak dużo liści że sam widok zadowalał oczy. Po niedługiej wędrówce doszliśmy do lasku przez ścieżkę wyjeżdżoną przez samochody. Jak nigdy czułam się szczęśliwa. Tyle pięknych drzew, prześliczna leśna polanka ze stokrotkami i koniczynkami. Obeszliśmy tę polankę parę razy aż żal było sprawdzać miękkość pięknej, zielonej trawy która wyglądała na tak bardzo puchatą że przyjemność rosła w wyobraźni. Nie chcieliśmy marnować dnia na leniuchowanie bo czekało nas więcej pięknych widoków. Szliśmy na niewysoką górkę dookoła i w oddali otaczał nas lat przecudne zapachy drzew. Szliśmy i szliśmy aż w końcu doszliśmy do finiszu wzniesienia gdzie było dużo przeróżnych skał, kamyków a pokrywała je "cudowna" woda. Której każda kropla dawała tyle radości. Na pozór górka ta nie była aż tak wysoka, rozłożyliśmy się każdy na swoim kamyku w dół a nogi maczaliśmy co parę minut w wodzie. To była zwykła woda ale tak piękna że nigdy nie widziałam takiej, niczym cudowna woda. Dalej widziałam, że była droga piaskowa i po bokach był las, bardzo chciałam tam iść ale wszyscy siedzieli więc samej mi się nie chciało. Wolałam zostać i napawać się tą górką skał bo siedziałam na samym dole więc widok miałam cudowny, do tego ta woda. Nigdy nie przeżyłam takiego uczucia szczęścia, radości, ekstazy no po prostu nie potrafię nazwać tego uczucia.

To był niestety sen. Śni mi się co jakiś czas od paru lat, ciągle ten sam, ta sama kolejność zdarzeń. Osoby ze snu są mi nie znane w świecie realnym, nie potrafię przypomnieć sobie ich twarzy, nie mówiąc już o ich identyfikacji. Za każdym razem kiedy śni mi się ten sen jestem w nim tak spokojna, żadnych stresów, żadnych zmartwień po prostu beztroska, czysta beztroska w pełnym tego słowa znaczeniu. Za każdym razem chcę iść dalej, chcę iść dalej żeby zobaczyć dokąd prowadzi ta droga ale jakaś wewnętrzna siła nie pozwala mi tego zrobić, karze mi zostać. Każdego wieczora marzę o tym żeby znów przyśnił mi się ten cudowny sen. Nawet teraz kiedy piszę o tym śnie czuję przyjemne ciepło na sercu. Patrząc na to co czuję w stosunku do tego snu na myśl nasuwają mi się opowiadania mojej Mamy o śmierci klinicznej, którą przeżyła tuż po urodzeniu mnie. Szła łąką, nie było żadnego tunelu ani chęci podążania za światłem które było na końcu tunelu tak jak opowiadają to co niektórzy. Była przepiękna łąka o pięknych barwach kwiatów, zieleni trawy, a radość którą czuła będąc tam była wprost nie do opisania. Za połacią łąki była woda a na niej wielki statek, taki piękny rejsowy, wycieczkowy, cały biały. Statek statkiem ale na jego pokładzie znajdowali się jej zmarli rodzice, brat o raz reszta rodziny która już nie żyje. Wszyscy o pięknej poświacie, wszyscy pięknie ubrani na biało, uśmiechnięci, wręcz zarażający szczęściem. A w połowie schodków na ten statek stał jej ojciec i wołał ją do siebie, gestykulując przy tym chęć aby poszła za nim. Mama tak bardzo chciała tam iść, ale po przejściu paru schodków jej mama zakazała jej iść, kazała się cofnąć bo to jeszcze nie jest jej czas. Zawiedzenie po powrocie do świata żywych było równe z moją złością po przebudzeniu z mojego cudownego snu.
Czyżby uczucie z mojego snu było porównywalne do uczucia ducha w stanie śmierci klinicznej? absurd - wiem, ale cóż za zbieg okoliczności...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz