środa, 24 lutego 2010

Dlaczego ona?

Wczoraj wyszłam z łazienki i widzę Majkę wymiotującą. Myślę sobie "No tak najadła się tych orzechów i kasztanów a teraz spawa". Posprzątałam i reszta dnia minęła spokojnie, nawet chipsy wyciągała od Dupka. Dziś obudziłam się, poszłam się ubrać i w tym czasie Majka pobiegła za mną i czekała pod drzwiami. Wychodzę z łazienki patrzę na nią a na jej sutku mega mega guz wielkości pięści...Co prawda ma guzki małe od sierpnia i pani weterynarz powiedziała, że puki rośnie i da się wycisnąć problemu nie ma ale ten guz dziś rano był twardy i nawet nie dał się rozmasować. Zaczęłam płakać... nie wiedziałam co mam zrobić. Akurat zadzwoniła Mama, powiedziałam jej jak jest i kazała dziś iść z Majką do weterynarza i nie patrzyć na koszty. Po rozmowie z Mamą uspokoiłam się i zajrzałam do internetu. Trafiłam na stronę, poczytałam i się wystraszyłam... Kątem oka zauważyłam, że moja poduszka się trzęsie. Spojrzałam na Majkę i zobaczyłam jak cała się trzęsie i co jakieś 4 sekundy zaciska brzuszek i zwija się biedniutka z bólu. Nic nie zapiszczała, leżała cichutko na mojej poduszce i zwijała się z bólu. Nic nie jadła, nawet szynki nie tknęła co u niej jest bardzo dziwne, nawet wodę na siłę jej wpychałam namaczając pyszczek. A do otwarcia Kliniki były jeszcze trzy godziny. W końcu usnęła, pospała ponad dwie godziny i powoli poszłyśmy do Kliniki. Oczywiście Majka jak tylko zobaczyła schody prowadzące w dół od razu zrobiła w tył zwrot ale jakoś zeszłyśmy. Pani doktor jak zwykle była bardzo miła. Pomacała guza i pozostałe sutki, zmierzyła Majce temperaturę. Miała 41 stopni gdzie górna granica bezpiecznej ciepłoty ciała psa wynosi 38,5 stopnia. Weterynarz powiedziała, że jest to guz gruczołu mlekowego i potwierdziła moje przypuszczenia, ma on podłoże nowotworowe. Podwyższona temperatura świadczy o stanie zapalnym i może być znaczącym czynnikiem do przeistoczenia się go w nowotwór złośliwy. Dała dziś Majce dwa zastrzyki i w sobotę mam przyjść po następne dwa, no chyba że będzie coś się działo to mam niezwłocznie przyjść.Najpierw zniwelujemy stan zapalny a potem Majka będzie miała operację.
Kurcze pierwszy raz jestem w takiej sytuacji. Majka nigdy tak poważnie chora nie była, uroiła sobie ciążę, wyrwała sobie paznokieć, miała rozwolnienia i inne pierdoły ale nigdy nie było możliwości że może ona nie przeżyć.
Nie umiałabym sobie chyba poradzić gdybym nie daj Boże musiała ją uśpić (bo już nie byłoby ratunku a każdy nowy dzień przynosiłby jej ogromny ból) albo gdyby umarła.
Pamiętam że nigdy nie mogłam mieć na stałe zwierzaka. Mam uczulenie na każdą sierść no i zawsze rodzice byli przeciwni. Co prawda mój brat często i gęsto przynosił na noc bezpańskie koty, kąpał je, karmił i wypuszczał na drugi dzień. Miałam też przez jakiś czas psa i kota w domu ale był on mojej cioci. Zawsze chciałam żeby był w naszym domu nasz przyjaciel, prawdziwy przyjaciel, który by się w naszym domu wychowywał i był pełnoprawnym członkiem naszej rodziny.
Kiedyś mojej Mamy znajoma zapytała czy chcemy pieska, jamnika, bo jej córki suczka jest szczenna i lada dzień urodzi i po sześciu tygodniach będę mogła go wziąć. Mama się zgodziła, powiedziała że jak pies będzie już w domu to i ojciec się ugnie. Z niecierpliwością czekałam na mojego kochanego pieska. Kiedy nadszedł czas kiedy pies miał do nas trafić poszłyśmy do tej znajomej mojej Mamy i już w progu powiedziała nam, że niestety ale jej córka tak bardzo chce tego pieska, że ja muszę poczekać na następny rzut. Weszłam do pokoju i na fotelu zobaczyłam moją Majkę. Była taka mała a uszy miała jak kłapouchy :) Pamiętam tylko słowa Mamy "Góra dwa tygodnie i pies będzie Twój". W ogóle to miała nazywać się Roksi :) ale tam gdzie była najpierw nazwali ją Majka. Po dwóch tygodniach w naszym progu stanęła Mamy znajoma z Majką na rękach i powiedziała "Przychodzę z nią wychodzę sama". Okazało się, że nie było komu wychodzić z psem i załatwiła się na balkonie. Jeden z wnuków poszedł na balkon myślał, że to czekolada i to zjadł... Pominę fakt że kiedy była mniejsza nikt z jej nie pilnował i pies spadł z balkonu z pierwszego piętra. No i została :) Ojciec zobaczył ją dopiero rano... i zakochał się w niej :) Od ośmiu lat i sześciu miesięcy Majka jest w naszym domu, jest członkiem naszej rodziny.
Nie może nas zostawić, nikt by tego nie dał rady przeżyć. Wiem ona żyje, będzie miała operację i będzie z nami jeszcze długo długo. Tylko ten strach o nią i widok jej cierpienia robi swoje. Nie myślałam że ona jest taka dzielna, nigdy nie piszczała, nie lamentowała kiedy ją coś bolało. Nawet wtedy kiedy wyrwała sobie pazurka, nawet dziś kiedy brzuszek zaciskał jej się z bólu.
Teraz śpi na mojej poduszce, regeneruje siły do walki z choróbskiem.
Damy radę i psychicznie i finansowo. Dziś za dwa zastrzyki wyszło 40 zł ale jak to powiedziała moja Mama i pani doktor "Zdrowie psa ważniejsze od pieniędzy", zapłacę jak wróci Mama.
Musiałam trochę się wygadać żeby nie płakać i nie wkręcać sobie głupot. Cholera no strasznie ją kocham i strasznie się o nią martwię.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz