wtorek, 26 maja 2009

i co?

Wczoraj cały dzień cisza, oprócz dwóch smsów w których to pan S. próbował winę złożyć na mnie!

Napisałam mu żeby przyszedł bo musimy poważnie pogadać. Napisał że przyjdzie ale później, po dwóch piwach (dobrze że mnie uprzedził).Myślę sobie że tak nie będzie i że za 5 minut ma być przy parku. Po drodze spotkałam jego mamę i siotrę i dowiedziałam się że o 18 wyszedł do mnie...Złość mnie rozsadzała. Czekam i czekam przy tym pierdolonym parku a jego nie ma, tylko sms że przyjdzie do mnie za godzinę na co ja że ma być w tej chwili. Po kilku smsach napisał że jest w Olsztynie...Więc poszłam do jego domu porozmawiałam z jego rodzicami i siostra i dowiedziałam się wieeeelu rzeczy. Poszłam do domu około 21:30 i godzinę czekałam na hrabię pod blokiem.Przyszedł, przyniósł mi hamburgery dwa z McDonalda, które były w torebce ze śmieciami po frytkach itp. Powiedział że tak sobie pojechał, jak stwierdziłam że wolał jechać z jakimś frajerem po tego frajera dziewczyne zamiast przyjść i wyjaśnić, milczał. Nie wiem , nie ufam mu już, skąd mogę mieć pewność że mówi prawdę?

Potem zadzwoniłam do Jego mamy żeby poprosić aby o 7 rano go obudziła bo chciałabym chwilkę z nim porozmawiać, to wyłączał się, odkładał słuchawkę.

Wstałam rano, spakowałam jego rzeczy i wyszłam wcześniej do pracy żeby po drodze mu je zanieść i powiedzieć co myśle i zakończyć ten "związek".Poszłam, akurat był na podwórku, dom ocieplał. Wręczyłam mu reklamówkę i powiedziałam że nie mam już ani siły ani ochoty o niego walczyć i niech jeźdźi sobie z jakimś debilem (mojej G. byłym chłopakiem) i jego kurwą, odwróciłam się na pięcie i chciałam iść. Zatrzymał mnie, chciał sobie wszystko wyjaśnić żeby było już dobrze, powiedziałam mu że ja nie mam sobie z nim czego wyjaśniać i że mam to wszystko głęboko już w dupie. Powiedział, że dziś przyjedzie i pogadamy ( patrzcie jaki łaskawy!), odpowiedziałam że dziś to ja nie mam dla niego czasu bo mam szkołe na 18 i kończę o 21, więc on stwierdził że przyjedzie po mnie do szkoły. Powiedziałam tylko że to nie ma sensu i poszłam...

Dziewczyny, powiedzcie mi coś bo ja już się pogubiłam. Kocham Go najmocniej, jest moim światem, był najlepszym przyjacielem...ale ja już mu nie ufam, skąd ja mogę wiedzieć czy mówi prawdę, standardowy paradoks kłamcy...mam straszny dylemat, nie wyobrażam sobie życia bez niego ale i chyba nie chcę już życ w tych kłamstwach...nie wiem czy chcę być z nim dalej...Kurwa najgorsze jest to że tak go kocham...Poniżam się, wiem ale jak ta głupia krowa mam wiecznie nadzieję, tylko na co?

Tym oto sposobem całą noc przełakałam, jestem nie przytymna i mam spieprzony..Co ja mam zrobić?

Ostatnia szansa czy definitywny koniec?

Zobaczymy jak przebiegnie ta "rozmowa"...

Straszny mętlik mam w głowie...

DOPISEK:


- Zdradziłeś mnie?
- Xyz czy ty zwariowałaś? Mogę się upić, pokłócić się z Tobą ale nigdy bym Cię
nie zdradził, z żadną gówniarą ani z nikim innym, po co mi to?
- No ja nie wiem, dlatego pytam.
- Powinnaś już to wiedzieć, przecież Cię kocham i nie mógłbym żyć bez Ciebie...

Dałam szansę, najostatniejszą z ostatnich, tylko po co? Nie ufam mu do końca, wszystko mi wyjaśnił. Wiem jedno, NIGDY ALE TO NIGDY Go już o nic nie poproszę, o żaden wyjazd, o żadną przysługę O NIC! Skoro tak ciężko jest zrobić to o co proszę, ciężko poświęcić się i pojechać ze mną gdziekolwiek to nie będę prosić. Nie będzie tak jak dawniej, nie będzie tak miło i cudownie i to nie dlatego że się aż tak zawzięłam, tylko dlatego że boję się, cholernie się boję cierpienia... i tak serce mam już zbyt słabe...
Może i jestem głupia, ale cholera no! kocham go i to tak mocno... :-( gdybym go nie kochała już bym dawno z nim nie była...
On mnie podobno też kocha...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz