poniedziałek, 12 października 2009

Tydzień zdecydowanie zaczął się fatalnie. Wstałam niby wyspana i pełna werwy. Godzina 6:00 ostateczna pobudka, do 6:15 w łazience higiena i te sprawy. 6:20 śniadanie w postaci słodziutkiej herbatki, chwila makijażu i czesania. 6:30 na dwór z psami ( tak mam teraz dwa psy: swojego jamnika i kundelka mojej bratowej mamy) i tu się zaczęło. Panienki miały kaprys pogrymasić i powkurzać mnie długim szukaniem miejsca na siku i kupę. Takim oto sposobem do pracy wyszłam o 6:43 zamiast o 6:35. Jak na złe żaden samochód nie chciał mnie przepuścić przez pasy, a nie mam w zwyczaju wymuszać pierwszeństwa :) tak więc stałam jakieś 3 minuty na przejściu dla pieszych aż jedna kobietka zlitowała się i mnie przepuściła.
Do pracy dotarłam na 7:02 ale na szczęście pana Prezesa jeszcze nie było więc mi się upiekło :)
W pracy jakoś wszyscy przez pierwsze 4 godziny mieli takiego muła że nawet nie podejrzewałam, że i mi się udzieli. Z pracy wyszłam o 15 i wylądowałam na poczcie, gdzie cholera no! godzinę stałam w kolejce do okienka, pół godziny spędziłam przy okienku bo miałam swoje i Brata rachunki a zanim pani kasjerka wklepała te głupie numerki to ludzie patrzyli na mnie z dziką chęcią morderstwa, na poczcie zostawiłam 1500 zł... Jeszcze do TESCO po papier toaletowy :) W domu wylądowałam około 17.

Tęsknię... Jak jasny gwint, za moją Niunią kochaną, za moim kochanym dzieckiem (chrzestnym ale to zawsze dziecko) . Wczoraj pojechaliśmy do mieszkania brata przepalić trochę w grzejnikach (żeby nie zapomniały jak się pracuje :)) i najprościej mówiąc zaczęłam płakać jak bóbr, pokój Małej wypełniony jej "najukochańszymi" zabawkami, misiami, lalkami i radyjkiem które zawsze jej grało nad uchem kiedy usypiała...Nie sądziłam że ta rozłąka będzie tak bardzo bolała...

Z Mamą rozmawiam co dzień, na szczęście rozmowy międzynarodowe nie są aż takie drogie. Już tylko 7 i pół tygodnia.

A ja i Pan S.? dobrze :) narzekać nie będę :)


Buźka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz